Malowanie żony
Ernest Bryll
Takie są właśnie, co wołamy: żony;
konstrukcja szczygła — a ten nie uniesie jesieni.
Więcej liścia niż kwiatu — kwiat już znaczy owoc
więcej wiatru niż rzeki...
Gładzimy co rano
uda, chcemy tak tkliwie jakby porcelany
dźwięku jej ledwo dotknąć
nim od tętna pryśnie.
U palców lotki
i tak jakby kowal walił Mozarta...
Bo takie są właśnie
małe jak ziarno, brak im tego ugru
którym ciężarne kwitną.
Ramiączko koszuli
odsłania piersi (w renesansie duchy
bywały tęższe, gotowe, by w biodra
przyjąć błogosławieństwo)...
A one bezbożne
nie chcą przymierza, nieprzydatne garnkom
znienawidzone przez kuchnię.
I jeśli
trzeba rodzinę równać do ogniska
nie znicz to będzie, nie dostojny płomień
lecz suchość dymu, ognik,
który osłaniasz w dłoniach przeciw wiatrom.
Ten wiersz pokochałam, gdy sama zostałam żoną. Przypomina mi o tym, jak się zmieniam, jak zmieniają się moje role i cele jako kobiety. Samoistnie. Bezwolnie. Naturalnie.
Kobieta zmienia się również w oczach mężczyzny. Czy powinnyśmy się łudzić, że w tych jedynych, ukochanych oczach zawsze pozostaniemy niezmienne? Piękne? Odpowiedź zależy prawdopodobnie od definicji piękna, którą każdy wyznaje. Ale to banał.
Widzę też kobietę silną… mimo słabości, która jest znakiem naszych czasów. Dzisiejsza kobieta tylko z wierzchu jest przebojowa, a w środku płacze i łka. Tak, żeby nikt nie widział. Broni, walczy, przeciwstawia się złemu światu, którego dzisiejsze granice przesunęły się daleko poza obręb kuchni i światło domowego zacisza. Kobieta codzienna, powszednia, walcząca dopóty... dopóki widzi swoje odbicie w oczach mężczyzny.
Czuję przez skórę, że wiersz ten chowa przede mną mnóstwo sekretów. Dostrzegacie któryś z nich? Nie umiem interpretować poezji, ale umiem ją czuć. Słyszę tylko te dźwięki, które układają się w MOJĄ piosenkę. Poezja tłumaczy mi wiele. Chcę, by towarzyszyła mi częściej.
Bo jest jak powiew wiosny w środku zimy…
Witam :-)) Ale ładnie to wszystko napisałaś! A wiesz rzeczywiście ma głębie, sądzę, że z każdym czytaniem zrozumieć go można na jeszcze inny sposób.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobało mi się to co napisałaś o tej Twojej piosence, że to powód dla którego, Ty rozumiesz ten wiersz inaczej niż inna osoba z inną piosenką.
Moją ulubioną autorką jest Szymborska. Uważam, że to mistrzostwo co ona pisze!!
Pozdrawiam i życzę udanego weekendu:-)
Ojej, powiem Ci, że Twoja notka trafia do mnie tak samo mocno, jak wiersz, a może nawet jezscze mocniej, bo tak jakoś prywatnie. Dobrze CIĘ widzieć :-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńlubię ten wiersz, ale za COŚ innego, intymnego,a więc ciiiiiiiiii cisza i serdeczności podsyłam
OdpowiedzUsuńNareszcie!!!
OdpowiedzUsuńNareszcie jest coś w czym się różnimy. Ja nie znoszę poezji Brylla ];]-
pozdrawiam ciepło (bez urazy) ;)
Kocie, ja prywatnie za Szymborską nie przepadam, choć może jeszcze nie trafiłam na TEN wiersz. Może coś kiedyś podpowiesz na swoim blogu...
OdpowiedzUsuńMarpil, chyba się nawet nie spodziewałam, że wyjdzie tak prywatnie... Good to see you, too:)
2lewastrono, :))
Holdenie, no to ciiiii...
Anhelli, no nareszcie:) Ja lubię Brylla wybiórczo. Ja się nie obrażam, ale Bryll? Nie wiadomo... :)
Pozdrawiam wszystkim serdecznie!
Witam :)
OdpowiedzUsuńa mnie się wydaje, że każdy wiersz ma swoje sekrety :) i to w związku z tym, że zależy od tego, kto go przeczyta. Bo jak wielu czytelników wiersza, tak wiele interpretacji. Tak myślę :)
Mała Mi, nic dodać, nic ująć. To właśnie miałam na myśli, pisząc, że każdy słyszy tylko te dźwięki, które układają się w jego piosenkę... A każda piosenka jest inna:)
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny!
Witam:-) Bardzo lubię ten o kocie. Zazdroszczę jej zgrabnych porównań, ciekawych spostrzeżeń, ponieważ sama nigdy nie umiałam pisać wierszy. Pomyślę o tym, żeby ten wiersz umieścić;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
No to fajnie:) O kocie jak na prawdziwego kota przystało:) Oczywiście znam ten wiersz. Bardzo przyjemny, puszysty, mięciutki... Chyba nie wywołuje u mnie głębszych emocji.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś tym wierszem, że Bryll zawsze dawał mi wiele do myślenia.
OdpowiedzUsuńTrochę zazdroszczę, a trochę współczuję tej malowanej żonie, że pozostaje osobnym bytem, fascynuje, a jednocześnie wzbudza taką tkliwość...
Uliszko, spojrzałaś z innej strony niż ja. To właśnie kocham w poezji!
OdpowiedzUsuńFascynacja, tkliwość to przejawy miłości. A jak ona się ma w starciu z wyblakłą codziennością? Ja wierzę, że i wtedy może płonąć...
Pozdrawiam