wtorek, 31 lipca 2012

Sącząc mate w Paryżu

Julio Cortazar, Gra w klasy
Cortazar J., „Gra w klasy”, Kolekcja Gazety Wyborczej, Warszawa
s: 543
tłum. Zofia Chądzyńska

Dawno, dawno temu, gdy czytałam Grę w klasy po raz pierwszy, zazdrościłam Horaciowi i Madze ich miłości: zachłannej, destrukcyjnej, spopielającej umysł i ciało, cielesnej aż do krwi. Zakotwiczona gdzieś między naiwnie pojmowanym romantyzmem a nihilizmem, wyobrażałam sobie, że dobrze jest umrzeć z miłości toksycznej, bo nie liczy się trwanie, a chwila ekstremalnej i ogłupiającej namiętności skutkującej choćby samospaleniem. Imponowały mi obskurne hotele, spontaniczna ochota, by posiąść się całkowicie tu i teraz, czarna bielizna i nonszalancja uczuć. Kusił oniryczny Paryż lat pięćdziesiątych, poplątane uliczki, malutkie kawiarenki i kameralne sale koncertowe oraz ich bywalcy – wolne dusze do reszty oddane literaturze i filozofii, zawieszone gdzieś na granicy dwóch światów, taplające się w strzępach rzeczywistości, przelewające hektolitry wódki (i mate), wypalające tonę papierosów, żywiące się dysputami o wszystkim i o niczym. Do pierwszej krwi, do znudzenia, do rozmodlenia.

Co mi dziś zostało z ówczesnego zachwytu? Wspomnienie. Dziś wierzę w trwanie, które niestety przeczy spontaniczności. Zbudować coś z niczego jest najtrudniej, a jeszcze trudniej utrzymać taką chybotliwą konstrukcję w pionie. Horacio z Magą wyznawali sadystyczno-masochistyczną miłość, pozwalali sobie na niebezpieczną wolność, żonglowali emocjami, wystawiali się na próbę, wciąż przesuwali granicę swojej wytrzymałości. Zostawiali na swoich duszach trwałe rysy i jątrzące rany. Czy warto codziennie umierać w imię kilku chwil spazmatycznej namiętności? Nie sądzę.

To jednak nie sprawia, że kocham Grę w klasy mniej. To ona zapoczątkowała moją wielką miłość do literatury. Wtedy czytałam ją po kolei, teraz – zgodnie z kluczem, skacząc po rozdziałach jak po narysowanej kredą na chodniku tytułowej grze. Cortazar nabałaganił mi w głowie, pomieszał zmysły i związał język. W jednej książce zawarł jedną historię i milion historii, ale nie zawarł w niej najmniejszej podpowiedzi, jak interpretować jego świat. Powieść można czytać od przodu, od środka, od tyłu, a za każdym razem samoistnie pisze się inna opowieść, powstaje inny obraz. Jak w kostce Rubika czy kalejdoskopie.

Powieść Cortazara na chwilę zaspokoiła mój głód literatury idealnej będącej niekończącym się wyzwaniem dla czytelnika: lekko ironicznej, onieśmielającej, bawiącej się słowem i formą, pozostawiającej mnóstwo nieodkrytej przestrzeni na kolejne razy. Gra w klasy to definicja literatury. A mój ulubiony fragment znajdziecie tu.

piątek, 20 lipca 2012

Potwór


Jeffrey Eugenides, Middlesex
Eugenides J. „Middlesex”, Sonia Draga, Katowice 2008
s: 605
tłum. Witold Kurylak

Calliope, która imię otrzymała na cześć greckiej muzy poezji epicznej urodziła się dziewczynką. Była upragniona i wytęskniona przez swoich rodziców, bo miała wnieść delikatność i kruchość do rodziny przesyconej mężczyznami. Miała też być powierzycielką i pocieszycielką swojej matki, która nie miała kogo obciążyć swoimi smutkami. Zanim Calliope przyszła na świat, jej role w świecie zostały ściśle określone. Niestety, życie nie lubi toczyć się zgodnie z określonym scenariuszem. Wybrzydza. Szuka dziury w całym i patrzy, gdzie tu spłatać figla: zaciąga ludzi do łóżka w nieodpowiednim momencie, miesza chromosomy, do badań nad noworodkiem angażuje na wpół ślepego lekarza. Przez to inność umyka i nie zostaje zdemaskowana od razu.

wtorek, 10 lipca 2012

Opowieści podszyte samotnością


Truman Capote, Harfa traw, Drzewo nocy i inne opowiadania
Capote T., „The Grass Harp and A Tree of Night and other stories”, The New American Library, New York
s: 216

Dawno nie czytałam opowiadań, które jeszcze kilka dni po zamknięciu książki obijałyby się z takim impetem po mojej głowie. Zwykle wpadają mi jednym uchem, a wypadają drugim, nie zostawiając po sobie żadnych długotrwałych doznań. Teraz już wiem: do dziś czytałam prawdopodobnie tylko złe opowiadania. Capote szybko przekonał mnie do krótkiej formy, umiejętnie zamykając różnorodność w spójności.

piątek, 6 lipca 2012

I moja dusza się wygina...

Pyszne lato
Maria Pawlikowska Jasnorzewska

Pyszne lato, paw olbrzymi,
stojący za parku kratą,
roztoczywszy wachlarz ogona,
który się czernią i fioletem dymi,
spogląda wkoło oczyma płowymi,
wzruszając złotą i błękitną rzęsą.