czwartek, 28 czerwca 2012

Zali, jeno i snadź


Władysław St. Reymont, Wampir
Reymont W. St., „Wampir”, Książka i Wiedza, Warszawa 1986
s: 315

Powodowała mną zwykła ciekawość. Dotąd nie łączyłam Reymonta z powieścią grozy, a jak się okazało – zupełnie niesłusznie. Zresztą Wampir nie jest klasycznym reprezentantem gatunku. Można go potraktować dosłownie lub jako zobrazowanie niebezpiecznej iluzji. Interpretacja zależy od czytelnika i od jego wiary lub niewiary w świat zjawisk nadprzyrodzonych. Jednego możemy być pewni: powieść jest hołdem złożonym drugiej pasji (po pisaniu) Reymonta – spirytyzmowi.

Londyn. Początek XX wieku. Zenon, polski pisarz od przeszło dziesięciu lat mieszkający z dala od ojczyzny, wciąż czuje się tu intruzem. Londyn to miasto nieprzyjazne, brudne, odstraszające aurą:

…ulice były prawie puste i głuche, czerniały niskimi tunelami, przywalone mgłą, która niby wata zdjęta z opatrunków, przeropiała, unurzana w jakiejś strasznej cieczy, ociekająca, zwalała się gąbczastymi kłębami coraz niżej w ulice, zalewała domy, topiła w brudnej fali miasto całe [s. 29].

Na tle tego po mistrzowsku skreślonego pejzażu dzieją się rzeczy nieprawdopodobne, straszne, budzące dreszcz na plecach. Na seansach spirytystycznych fruwają stoliki, ludzie popadają w hipnotyczne omdlenia lub widzą swojego odłączonego w czasie medytacji sobowtóra. Nocą za ścianą słychać tajemnicze głosy i grę na fortepianie. Oniryczny i wilgotny Londyn sprawie, że nasiąkamy tą niesamowitością jak gąbka i popadamy w stan równie hipnotycznego przekonania, że na początku ubiegłego wieku kontakt ludzi i duchów był czymś naturalnym. Czy aby na pewno?

Kluczem do interpretacji wydarzeń jest Zenon. Można w nim widzieć człowieka, który, mimo że zakochany w innej, ateista, podejrzliwie odnoszący się do całego spirytystycznego zamieszania, dał się opętać kobiecie, uosobieniu demona-wampira, kapłance samego Bafometa. Opętanie okazało się silniejsze niż jego wola i nie umiał mu się przeciwstawić. Nie było dla niego ratunku. Ale Zenon równie dobrze mógł być po prostu młodym, zagubionym mężczyzną, którego podświadomie zżerała tęsknota za domem, przez co Londyn stał się dla niego synonimem zła i niedoli. Nie wiedział, czego chce i w co wierzy. Próbował ułożyć sobie życie, związał się z damą, a uwiodła go famme fatale, która skradła go światu i doprowadziła do stanu graniczącego z szaleństwem, wysysając z niego wszystkie życiodajne soki. Jak wampir. Sam Reymont podpowiada nam, jak rozumie postać wampira:

Orły muszą brać swój lot wysoko, ponad ziemią, z dala od spraw codziennych. Żona dla prawdziwego artysty jest złem, niszczącym demonem, jest jego wampirem. [s. 235]

Książka niesamowita w dorobku pisarza. Jest owocem jego pobytu w Londynie i wyrazem fascynacji epoki okultyzmem. Napisana jest charakterystycznym dla Reymonta językiem: obrazowym, złożonym, miejscami patetycznym. Dlatego powieść polecam raczej miłośnikom literatury pięknej niż wielbicielom horrorów. Szkoda tylko, że czasami pisarz nie ugryzł się w język i nie pozbawił nas swojej opinii w sprawach bieżącej polityki. Dla jednych będzie to oddaniem ducha epoki, dla mnie było zbędnym i psującym całokształt dodatkiem. 

Powieść zdecydowanie na długie, jesienno-zimowe wieczory.

Moja ocena: 4,5/6

6 komentarzy:

  1. Taki to był czas - modny był spirytyzm, bo dopiero co powstawał. A co jakiś czas moda na niego wraca ; )
    Świetnie, że piszesz o tej odsłonie pisarstwa Reymonta xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacja, musze przeczytac, recenzja mnie zachwycila i mysle, ze ksiazka tez powinna ;-)))).

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam tę powieść od wielu lat. Jakoś zawsze odkładam. Teraz potrzebowałabym większego wydania, bo ta seria ma literki nie dla takich ślepych bab, jak ja;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Ej, no nie takie znów małe... Nie wiedziałaś książki, którą teraz czytam - to są dopiero małe literki. Zaiste książka dla wybranych;))

      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Na Twoje zali,jeno i snadź. Odpowiem:albowiem,aczkolwiek,lub,lecz..wiedziałam o fascynacji Reymonta spirytyzmem i znam pozycję spod znaku Kolibra.
    Wszak to moja młodość,młodość,młodość.Młodość wypełniona półkami pełnymi książek.
    Jak zwykle Twoja recenzja,nawet nie czytacza do czytania zachęci.

    Pozdrawiam i dobranoc:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznam, że nie znałam Reymonta od tej strony. Może pora to zmienić. Pozdrowienia. :-)

    OdpowiedzUsuń