Sala samobójców, 2011
reż. Jan Komasa
Pierwsza refleksja, która mnie nawiedziła wraz z napisami końcowymi to: jak
dobrze, że już nie jestem nastolatkiem. Bo chociaż zawzięcie odpycham w głąb
przyszłości poczciwą starość, powieka zaczyna mi nerwowo drgać, gdy pomyślę o
okresie dojrzewania. Po latach lubimy idealizować młodość, bo rzadko pamiętamy,
że nieokiełznane szaleństwo doprawione było troską o uparcie wyskakujące
pryszcze, brak akceptacji u rówieśników i zrozumienia u rodziców. Naszą osobowość tłamsiły ograniczenia
ducha i ciała, których nie można było tak po prostu zlekceważyć. Człowiek
nastoletni musi dostosować się do ogółu, musi umieć żyć w grupie. Lepiej wtopić się w
tłum niż być indywidualistą. Lepiej powielać schematy niż iść swoją drogą. Brr…
Cieszę się, że dziś nie zaprząta mi to głowy. Wiem, co jest dla mnie dobre i
potrafię bronić swoich racji. Jestem pewna siebie, ale dotarcie do tej pewności
zajęło mi parę dobrych lat. Czy dawniej też taka byłam? Czy potrafiłam się
bronić? A może młodość zostawiła na mojej duszy rany, które do dziś nie mogą
się zagoić?
Dominik (Jakub Gierszał) to chłopak, któremu na pierwszy rzut oka niczego
nie brakuje, a właściwie który ma wszystkiego za dużo: bogatych rodziców, wianuszek
znajomych, najnowsze gadżety, modne ciuchy, kierowcę odwożącego go do szkoły. Pozostaje
uczyć i bawić się. Od początku coś jednak nie gra w tej idealnej konstrukcji życia. Coś
trzeszczy, chybocze się, grozi zawaleniem. Samotność, która aż szczypie w oczy
połączona z bezwartościową nadopiekuńczością wiecznie nieobecnych rodziców
wysuwa się na pierwszy plan. W takim chybotliwym świecie na glinianych nogach
nietrudno o dramat. Dochodzi do niego, gdy Dominik odkrywa, a właściwie
niechcący ujawnia przed światem swoją tożsamość seksualną. Grozi mu publiczne
ośmieszenie i społeczne wykluczenie, czyli najgorsza tragedia, jaka może spotkać
nastolatka. A do tego nie ma nikogo, kto mógłby wytłumaczyć, że nie trzeba się
wstydzić, że ludzie są różni i piękni w swej odmienności. A nie, przepraszam, jest Sylwia (Roma Gąsiorowska),
która wciąga Dominika do wirtualnej „Sali samobójców” – do pułapki, która
okazuje się być gorsza od prawdziwego życia.
Naprawdę rozbolały mnie zęby...
Moja ocena: 5/6
Jedyne co mi utkwiło w pamięci: "W dupie Ci się poprzewracało" ;D Dziękuję.
OdpowiedzUsuńPozytywne emocje przekazane :p
A początkująca dziennikarka prosi o rady, opinie na temat swojej twórczości :)
Od dawna planuję obejrzeć. Tylko jakoś brak mi odpowiedniej chwili ; )
OdpowiedzUsuńFilm konieczny do obejrzenia, ale jakiś strach mnie od niego na razie odciąga. Moja nastoletnia córka oglądała i ciągle mi przypomina, że warto.
OdpowiedzUsuńRodzice odpuścili sobie niestety wychowywanie swoich dzieci - widzę to w swoim otoczeniu bardzo wyraźnie, prowadzi to do różnych konsekwencji - nienależących do pozytywnych.
Może córka chce, żebyś zobaczyła jak to jest po drugiej stronie lustra... Obejrzyj koniecznie! Może to będzie dobry temat do rozmowy.
UsuńPozdrawiam:)
Oglądałam i jako osoba dość młoda (19 lat) muszę przyznać, że film trochę chyba jednak naciągany, albo pokazujący margines. Chodząc do szkoły, posiadając wielu znajomych, mogę śmiało powiedzieć, że aż z taką brutalnością się nie spotkałam i z takimi sytuacjami. Pomimo to, film dobry, jak na polskie realia, wręcz genialny.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za perspektywę młodszego już (niż moje) pokolenia. Dla mnie jest w tym miejscu bezcenne. Jeśli, tak jak piszesz, film jest mocno naciągany, zęby natychmiast przestają mnie boleć;) Domyślam się, że w filmach często stosuje się przejaskrawienie w celu przyciągnięcia większej uwagi, ale to zwykle sygnał, że taki problem JEDNAK istnieje. "Sala samobójców" wydaje mi się w miarę prawdopodobna w odróżnieniu od "Galerianek", jeszcze bardziej odległych mi pokoleniowo. Może to tylko zasługa gry Jakuba Gierszała. Nie jestem pewna.
UsuńObejrzałam już jakiś czas temu, świeżo po premierze... i nie, nie, zdecydowanie nie. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że twórcy po prostu pasożytowali na aktualnej modzie emo (czy jak zwał, tak zwał...), zamiast porządnie wgryźć się w temat po prostu powielili stereotyp. No i rozpoczęli zbyt dużo wątków - orientacja seksualna, uzależnienie od Internetu, rodzice poświęcający dziecku zbyt mało czasu, zaniedbania ze strony lekarzy... I wyszło jak wyszło, zamiast filmu o wszystkim jest film o niczym. Jak już ktoś wspomniał, najlepsze podsumowanie: "w dupie się poprzewracało" ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Też nie przepadam, gdy w filmach porusza się zbyt wiele wątków, ale w tym przypadku są one powiązane i wcale niezbyteczne. Mnie film poruszył i boleśnie drasnął, bo wydaje mi się, że pamiętam jak to jest być rozedrganym emocjonalnie, gdy wydaje się, że cały świat się sprzysiągł, nie rozumie i w ogóle wszystko jest do d... Rodzice czepiają się, nauka jest najważniejsza, a tak w ogóle to nawet nie mają czasu na poważną rozmowę, bo przecież dziecko jest dzieckiem i żadnych poważnych problemów mieć nie może. Tylko że kiedyś nie było Internetu, możliwości i zagrożeń z nim związanych. Wielu ludzi żyje wirtualnym życiem i nie potrafi żyć tym prawdziwym, nie potrafi mu stawić czoła. Może twórcy filmu na to chcieli zwrócić uwagę. A życiem nastolatka rządzą hormony - straszna rzecz;) Przypomniałam sobie, jak to jest, będąc w ciąży. Stąd we mnie tyle zrozumienia:))
UsuńPozdrawiam i dziękuję za ciekawy komentarz!
nie byłam w grupie, bo uważałam to za głupie i grozi zbiorowym samobójstwem indywidualności, którą posiada każdy. jako wyalienowana mogłam pozwolić sobie na inny wizerunek niż koleżanki (pamiętam te wszystkie mody upodabniające dziewczyny do siebie, chłopcy byli bardziej odporni), mogłam sobie pozwolić na czytanie książek kiedy wszyscy szli na dyskoteki, mogłam mieć inne zdanie i to o dziwo bez szkody dla moich kontaktów z rówieśnikami (chyba głupio im było krytykować kogoś niezbyt do siebie podobnego ;D), mogłam wiele, a jednak... jednak nie ominęło mnie złe samopoczucie, zaniżanie własnej wartości, huśtawki hormonalne itd pamiętam, ze to co mi się wtedy podobało najbardziej, to fakt odkrywania siebie i świata. bywałam w wielu róznych towarzystwach, nawet dyskoteki nie były mi obce, większość akceptowała mnie taką jaką byłam poza mną samą, co zrozumiałam tyle lat pózniej. ale o filmie chciałam powiedzieć tak: że przerysowany- taki musi być film, w końcu to nie dokument, że wielowątkowy- dobrze, bo życie nie opiera się na jednej płaszczyżnie, że bazuje na modzie- musi bo jest współczesny a nie kostiumowy :) na mnie wywarł dobre wrażenie, tak się dzieje i trzeba sobie zadać pytanie, szczególnie nam, dorosłym, na ile wyrażamy swoje przyzwolenie na takie wychowywanie/zachowywanie się własnych dzieci... pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńlidko1810, dziękuję Ci za Twoją historię i cieszę się, że podobnie odbieramy ten film. Najważniejsze, to wyciągnąć naukę z przeszłości i umieć odnieść się do niej, wychowując następne pokolenia. Ot co:)
UsuńNajbardziej utkwiła mi w pamięci scena w której Sylwia wybiega z pokoju do otwartego świata.
OdpowiedzUsuńDla mnie pozytywnie odebrany film.
Tak, zgadzam się. To mocna scena, otwierająca oczy, potwierdzająca, że nic nie jest takie, jak się wydaje, dająca nadzieję...
UsuńPozdrawiam