piątek, 22 lutego 2013

Cień niezrozumienia


Joseph Conrad, Smuga cienia. Wyznanie
Conrad J., „Smuga cienia. Wyznanie”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1976
s: 133
tłum. Jan Józef Szczepański

Lubię czasami zajrzeć na półkę ze starociami. Zawsze wydaje mi się, że odkryję tam światy już nieistniejące, że znajdę wartości, których dziś już nikt nie hołubi. Czuję się jak Kolumb bezczelnie wkraczający na dziewicze lądy, a znane dobrze nazwiska przyświecają mi jak latarnie wśród mroków zapomnianej literatury.

Josepha Conrada nie trzeba przedstawiać. Jego nazwisko kołacze się nam gdzieś po głowie, choćby ze względu na przymus czytania Lorda Jima w szkole. Co bardziej ambitni może natknęli się kiedyś na Jądro ciemności. I co dalej? Czy ten angielski pisarz polskiego pochodzenia napisał coś, co nie było przesiąknięte wodą i przeżarte solą morską? Czy kogokolwiek dzisiaj to interesuje? Mnie nie bardzo.

Gdy skończyłam czytać Smugę cienia dosięgnął mnie żal z powodu zmarnowanego czasu i rozczarowanie brakiem głębi. Ot, opowiastka o zarozumiałym żółtodziobie (samym Conradzie, podobno), któremu znudziła się przygoda na morzu w związku z czym postanowił zejść na suchy ląd, a tu nagle trafia mu się posada kapitana. Równocześnie z żalem i rozczarowaniem dopadło mnie również zwątpienie w moją moc rozpoznawania czy raczej wyczuwania dobrej literatury. Bo czy Joseph Conrad może się mylić?

Z każdym nowym dniem przychodziła jednak kolejna refleksja. Najpierw, że Conrad nie pisał o morzu, ale o ludziach! Morze było tylko tłem, światem, który sam znał doskonale. Ludzi przedstawiał w zderzeniu z żywiołem, ale głównie w konfrontacji ze sobą. W Smudze cienia morze jest rekwizytem czy raczej częścią dekoracji, niczym więcej. Wszystko, co ważne zachodzi między ludźmi, którzy rozmawiając o tym samym, często nie potrafią zrozumieć się wzajemnie. Jako że są marynarzami, dzielą ich stopnie i strach przed przełożonym, ale również niechęć do współpracy i odmienne interesy. Główny bohater na tle innych błyszczy jak złota gwiazda. Młodość dodaje mu naiwnej pewności i drażniącej hardości. Gdy przyjmuje stanowisko kapitana i zobowiązuje się dostarczyć statek, którego poprzedni kapitan umarł na morzu, czuje, że spełniły się jego marzenia. Jednak nie potrafi nawiązać kontaktu z załogą – może to przez chorobę trawiącą niemal wszystkich marynarzy, może przez złego ducha zmarłego kapitana, a może przez zbyt młody wiek nowego… Okazuje się, że jest zupełnie sam na pełnym morzu. Chociaż na najwyższym stanowisku, a jednak całkowicie niezdolny do wprowadzenia statku do macierzystego portu. Bez załogi kapitan nie istnieje.

Nie wszystko możemy zrobić sami. Nie zawsze znajdziemy pomoc. Człowiek to jednostka, której priorytetem zawsze będzie dbanie o własne interesy. Nie łudźmy się. Nasz cel stanie się celem wspólnym, jeśli będzie korzystny dla innych jednostek, a przynajmniej nie będzie kolidował z ich interesami. Czy istnieje bezinteresowność? Nie. Nawet charytatywność odwzajemnia się dobrym samopoczuciem pomagającego. Korzyści są oczywiście niewspółmierne i chwała każdemu to będzie pomagał innym w zamian za samozadowolenie. Ale to nie jest bezinteresowność.

Za tytułową "smugę cienia" zwykło uważać się Rubikon, który oddziela beztroską młodość od obciążonej odpowiedzialnością dorosłości. Dla mnie to również smuga niezrozumienia, która kładzie się cieniem między ludźmi, którzy nie są już dziećmi. Z nostalgią wspominam czasy dzieciństwa, gdy komunikacja ograniczała do najprostszych słów i gestów i gdy ktoś lubił to lubił, a gdy nie to nie i kropka. Relacje były jak gra w otwarte karty.

Tak więc Conrad wiercił we mnie dziurę przez kilka dni i wydaje mi się, że w końcu się do mnie dowiercił. Męczył mnie trochę neoromantyczny charakter powieści i chyba przez to, długo nie mogłam odnieść się do niej z pełną powagą. Pretensjonalne pozy zawsze mnie nużą. 

A na koniec wybrałam myśl, która poniekąd werbalizuje moje największe życiowe wyzwanie:

Człowiek powinien umieć sprostać złemu losowi i własnym błędom, swojemu sumieniu i w ogóle tego rodzaju rzeczom. No cóż? Z czymże innym mamy się mierzyć? [s. 131]

Tak. Zdecydowanie najtrudniej mierzyć się z samym sobą.


Moja ocena: 4/6


16 komentarzy:

  1. Trafiłam tu prosto z "Fioletowej biblioteki Anety", zaciekawiła mnie okładka, "starocie" nieraz przyciagają bardziej niż nowości, których wszędzie pełno tych samych...

    Bardzo mi się podoba Twoje odczytanie "Smugi...", że to o ludziach, że morze i statek to tylko tło. Mądre. Zgadzam się z taką interpretacją.

    Osobiście uważam, że Conrad jest może nie tyle trudny, co za takiego uważany; czyta się go z obowiązku szkolnego najczęściej, choć Festiwal Conradowski stara się go przybliżyć, oswoić w literaturze.
    Czytałam tylko 2 książki tego autora. "Lorda Jima" - męczyłam, ze dwa podejścia robiłam. I "Jądro....", już lepiej w odbiorze. Mam zamiar zapoznać się z książką monograficzną o Conradzie. Może wyłapię coś, co pozwoli zrozumieć jego twórczość.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnesto, bardzo cieszę się, że trafiłaś tu przypadkiem, ale mam nadzieję, że Twoje odwiedziny odtąd będą częstsze:) U mnie "starocie" przewijają się regularnie, literatura współczesna często wywołuje u mnie głód nienagannego stylu i poprawnego języka. Zawsze w końcu wracam do korzeni.
      Conrad nie święci dziś triumfów popularności i dużą krzywdę na pewno wyrządziło mu wciągnięcie jego wcale nie najlepszej powieści do kanonu lektur szkolnych. A może też jakiś podświadomy żal Polaków do pisarza-emigranta, który porzucił polskie nazwisko i polski język... Jego twórczość z całą pewnością warta jest chwili uwagi i refleksji, ale należy pamiętać o jej wielowymiarowości.

      Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny!

      Usuń
  2. Miły zbieg okoliczności, bo ja całkiem niedawno skończyłam "Szaleństwo Almayera". :) Mnie Conrad zachwyca coraz bardziej.
    Wydaje mi się częściowo moje wcześniejsze problemy z jego powieściami wynikały z tego, że kojarzyły mi się bardzo lekturowo i szkolnie. Teraz nadrabiam zaległości i rozsmakowuję się w jego prozie. A wrażenia z lektury jego książek wręcz idealnie oddaje twoja opinia: Conrad wiercił we mnie dziurę przez kilka dni i wydaje mi się, że w końcu się do mnie dowiercił. Podpisuję się pod nią i będę donosić ze swojej platformy wiertniczej. :) Bo kolejne jego powieści w drodze, a niektóre już nawet w kolejce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Szaleństwo Almayera" to, o ile się nie mylę, jego pierwsza powieść? Szukałam na Twoim blogu recenzji, ale chyba jej jeszcze nie zamieściłaś :/ Za to z żywym zainteresowaniem przeczytałam post dotyczący szczegółów biograficznych Conrada. O wiele łatwiej dostrzec mi teraz samego pisarza w głównym bohaterze "Smugi" - ze swoim poczuciem wyższości i nieznoszeniem sprzeciwu. W jego biografii urzekła mnie również jego niedoskonałość językowa, brak teoretycznej wiedzy z języka angielskiego - języka dla niego obcego. A jednak niedoskonałość stała się jego atutem. Conrad do dziś uważany jest w Wielkiej Brytanii za jednego z największych powieściopisarzy piszących w języku angielskim! Niebywałe...

      Usuń
    2. Tak, on debiutował "Szaleństwem...". U mnie recenzja będzie na pewno, ale zrobiła mi się mała kolejka. :) Nie chcę zaburzać kolejności chronologicznej, bo czasem bywa ważna.
      Ogromnie się cieszę, że przeczytałaś u mnie tekst o wspomnieniach syna Conrada. Wyobraź sobie, że drugi syn też napisał książkę wspomnieniową. Nie mam jej, ale niedawno zdobyłam ksiązkę o Conradzie autorstwa jego żony i to też może być niezły kąsek. Mam nadzieję, że pani Conrad pisze tam o swoim udziale w literackich poczynaniach męża, bo ten temat bardzo mnie zaciekawił.
      Masz rację, Conrad jest uważany za jednego z wielkich. Czasem widuję recenzje jego książek na blogach angielskich i amerykańskich i angielskich, ale bardzo rzadko. Mam wrażenie,że ludzie się boją jego książek (że trudne w odbiorze, że dominuje tematyka marynistyczna, że nudne, etc), a to nieprawda. :)

      Usuń
    3. Czekam w takim razie na recenzje :) Ja na pewno powrócę jeszcze do jego twórczości. A biografie, autobiografie czy monografie to zawsze dobry pomysł, szczególnie gdy twórczość pisarza tak ściśle związana jest z jego życiem, a ja tak nie lubię ich czytać :/

      Usuń
    4. Ja za nimi przepadam, więc z przyjemnością będę donosić o biograficznych odkryciach na temat Conrada. :)

      Usuń
  3. No proszę: mimo rozczarowania i żalu z powodu zmarnowanego czasu znalazłaś tam tyle mądrości.
    Zawsze sobie obiecuję, że muszę wrócić do Conrada: "Lord Jim" w szkole jeszcze czytany bardzo mnie zachwycił - choć byłam jednym z nielicznych rozentuzjazmowanych czytelników. Jestem ciekawa swojego odbioru po latach, ale i innych książek. Może czas na "Smugę cienia" właśnie...?

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oleńko, rozczarowanie i żal dopadły mnie tuż po przeczytaniu powieści, mądrość spłynęła na mnie później ;) Czasami warto wstrzymać się z recenzją kilka dni, choć zwykle piszę na gorąco.
      A skoro "Lord Jim" Cię zachwycił, zdecydowanie powinnaś wrócić do Conrada. Trudno mi polecić "Smugę", nie jest efektowna, ale każdy ma szansę wyłuskać dla siebie inną mądrość. Spróbuj.

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. Wiem - styl Conrada nie jest lekki. Ale głębi odmówić mu nie sposób. Spróbuję z pewnością - nie wiem tylko kiedy :) Wiesz, jak to jest...

      Usuń
  4. "Smuga cienia" ogromnie mi się podobała. Podobało mi się to, że Conrad wiele miejsca poświęcił na opis uczuć głównego bohatera, że opisał zmiany jego nastroju - od wielkiego zniechęcenia życiem do ogromnej radości wynikającej z faktu, że może zostać kapitanem statku.
    Bardzo podoba mi się określenie "smuga cienia" jako nazwa wieku przejściowego :)
    Na razie czytałam trzy książki Conrada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że trafił tu ktoś, kto czytał "Smugę"! :))) Co do określenia "smuga cienia", która Ci się tak podoba - nie wiem czy w Twoim egzemplarzu również na końcu znajdował się komentarz od tłumacza, który poniekąd tłumaczy się z nieprecyzyjnego przekładu tytułu (ang. The Shadow Line). W pol. tytule użył określenia na dobre zadomowionego w naszym języku, które oznacza zacienione miejsce, z którego można wyjść. Ang. termin oznacza trochę coś innego - "skraj czy brzeg cienia - granicę między obszarem oświetlonym a zacieniony", z którego nie ma powrotu. I to bardziej pasuje do ogólnie przyjętej interpretacji. A na koniec tłumacz dodaje: "Bez żalu rezygnuję ze swoich skrupułów". Rozczuliła mnie ta uwaga. I jeszcze kontakt tłumacza z czytelnikiem :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Nie, ja czytałam "Smugę cienia" w innym wydaniu i nie było żadnego komentarza na temat tytułu. Dziękuję za wyjaśnienie :) Uwaga tłumacza istotnie rozczulająca.

      Usuń
  5. Z pewnością książka niełatwa - tak więc wnioski słuszne :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Inez!
    Conrada, a właściwie Józefa Korzeniowskiego uwielbiam. Myślę, że tak głęboko wchłonąłem jego styl, że nie pamiętam już treści poszczególnych utworów. A jest tego sporo. Wydane w latach 70 Dzieła Zebrane pod redakcją Zdzisława Najdera liczą 27 tomów. Wartość samą w sobie stanowią Wstępy i Przedmowy autora, w których tłumaczy się z genezy podjęcia danego tematu. Proza Conrada jest jak morza, które najpierw przemierzał, a potem opisywał. Ma różne odcienie, jej literacka fala jest nieprzewidywalna.
    Jest późno, zona mnie uppomina - dopiszę jeszcze coś kiedy indziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc czekam na rozwinięcie tematu, w prozie conradowskiej jestem raczej laikiem...

      Pozdrawiam!

      Usuń