piątek, 22 czerwca 2012

"Obrzydliwe, cielesne człowieczeństwo"


Alona Kimchi, Płacząca Zuzanna
Kimchi A., „Płacząca Zuzanna”, W.A.B, Warszawa 2006
s: 404
tłum. Leszek Kwiatkowski

Suzanna zamknęła się w skorupie. Żyje z dala od świata i ludzi. Jej całym kosmosem jest dom, pobliski sklep, ośrodek pomocy społecznej i plaża, na którą codziennie jeździ autobusem ze swoją matką i jej przyjaciółką. Suzanna ma trzydzieści trzy lata i wciąż mieszka z matką, bo sama nie poradziłaby sobie w obcym, nieprzyjaznym świecie. Jest niezrównoważona emocjonalnie i nieprzystosowana do życia w społeczeństwie; wstydzi się jeść przy drugiej osobie, a na samą myśl o załatwieniu potrzeby fizjologicznej lub dotknięciu własnego ciała robi jej się niedobrze. Żyje z boku świata. Do jej ciasnej, dusznej skorupy dostęp ma tylko matka. To ona ją rozumie, pociesza, odgaduje potrzeby i ratuje z opresji. Tworzą jeden organizm.

…poświęciła mi swoje życie i zjednoczyła się ze mną do tego stopnia, że nie było wiadomo, gdzie zaczynam się ja, a kończy ona. [s. 42]

Od początku powieści, gdy przedzierałam się przez intymne zwierzenia Suzanny, zastanawiałam się, co leży u źródła jej niepohamowanej awersji do cielesności i seksualności. Dlaczego obrzydliwe, a nie po prostu zwykłe wydaje jej się człowieczeństwo z całą swoją niedoskonałą naturą? Przez chwilę wydawało mi się, że znalazłam trop: było nakrycie rodziców uprawiających seks i był ojciec myjący już zbyt dużą córkę pod prysznicem. Ale zaraz potem Kimchi przecząco kręci głową: to nie to. Nie tylko. Na upośledzenie emocjonalne Suzanny złożyła się cała masa czynników: przedwczesna śmierć ukochanego ojca, podpięcie się na nowo pępowiną do matki, chorobliwa wrażliwość, a przede wszystkim niechęć do przywdziania maski. Bez niej Suzanna była bezbronna i wystawiona na bezpośrednie działanie… ludzi, dlatego skryła się w swojej skorupie. Na co dzień człowiek przybiera różne maski i za nimi chowa prawdziwe uczucia, strachy, pasje, fobie. Dzięki temu jest zametkowany jako normalny. Wystarczy zdjąć maskę, pokazać światu, co w nas siedzi, a zaraz zostaniemy okrzyknięci wariatami. Taka jest Suzanna. Bez maski. Wariatka.

Gdy do ich skorupy niespodziewanie wprowadza się daleki krewny, Naor, ochrzczony na stałe Gościem, robi się za ciasno. Suzanna przestaje czuć się w domu swobodnie, je tylko pod nieobecność Gościa, sika w pokoju do wazonu, by Gość nie mógł usłyszeć obrzydliwego dźwięku oddawania moczu w toalecie. Ale zmiany wiszą w powietrzu. Naor, piękny niczym grecki posąg, przebojowy, bezpośredni, emanujący zmysłową seksualnością wniesie do smętnego życia dwóch kobiet powiew świeżości. Pytanie: co ON skrywa pod swoją maską?

Powieść Alony Kimchi czasem ściska za gardło, czasem unosi brew, a czasem sprawia, że mamy ochotę przeskoczyć wzrokiem kilka linijek. Ironiczna, pierwszoosobowa narracja na szczęście nieco wygładza chropowatość doznań, ale losy Suzanny wciąż budzą zimny dreszcz na plecach. Jej niezdrowa, dławiąca relacja z matką zmusza do zastanowienia się, gdzie leży granica miłości i nadopiekuńczości. Nie mogłam opędzić się od wrażenia, że matka Suzanny była najszczęśliwsza, gdy ta, słaba, zahukana, samotna siedziała w domu, przepełniona wdzięcznością do swojej opiekunki. Źle interpretowała szczęście córki, widząc je w totalnej izolacji od problemów i zagrożeń ze strony ludzi. Nie pomyślała, że szczęście może polegać na możliwości sparzenia się i doświadczenia życia z całym jego pięknem i okrucieństwem na własnej skórze.

Płacząca Zuzanna to powieść o poszukiwaniu siebie, warta uwagi i refleksji. Ja przeczytałam ją szybko, bojąc się zarazić rozpaczą Suzanny i równie szybko odłożyłam na górną półkę. Siebie odnalazłam zupełnie gdzie indziej.

Moja ocena: 4/6

18 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawa recenzja :-)

    Zastanawiałam się nad postawą matki. Czy ona naprawdę chciała chronić Suzannę przed kontaktami ze światem zewnętrznym? Jeśli tak, to dlaczego pozwoliła, by w ich domu zamieszkał młody, atrakcyjny mężczyzna? Dlaczego nie obawiała się, że mężczyzna wykorzysta jej córkę, skrzywdzi albo że jej córka się w nim zakocha? Matka Suzanny nie była wcale naiwną osobą. I nieraz zostawiała Suzannę i gościa samych w mieszkaniu :-)

    Tak, autorka nie udziela odpowiedzi na pytanie, dlaczego Suzanna stała się właśnie taka. Sądzę, że to po prostu nadwrażliwość. Istnieją ludzie nadwrażliwi, których wszystko rani, wszystko denerwuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że matka Suzanny była rozdarta: chciała ją chronić i chciała jej zapewnić normalne życie. Równocześnie toczyły w niej bój dwie osoby. I podejrzewam, że nie jest to przypadek czysto książkowy. To dość powszechny i naturalny przejaw rodzicielskiej troski. Cały ambaras polega na tym, że wcale niełatwo znaleźć złoty środek. Relacja Suzanny i jej matki to "przegięcie" w złą stronę.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Mnie się ta książka b. podobała, a zwłaszcza kulminacja w scenie szarpaniny z matką.
    Co do postawy matki, to odebrałam ją jako osobę egoistyczną. Wydaje mi się, że niezbyt wnikała w potrzeby córki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam wyżej, była rozdarta. Nie potrafiła wypchnąć Suzanny z gniazda, chociaż chciała. Rodzice często wybierają poświęcenie albo egoizm - dwie skrajne postawy - o zdrowy rozsądek najtrudniej. Niestety:(

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Obserwując różne osoby coraz częściej mam wrażenie, że "poświęcają się" także z pobudek egoistycznych. Bo nie mają innego celu w życiu, bo chcą się dowartościować, bo zależy im na uznaniu otoczenia. No, ale to takie moje mało optymistyczne spostrzeżenia.

      Usuń
    3. Obyś się myliła... Zresztą - poświęcenie to też nie ta droga. Ja zamierzam znaleźć złoty środek;)

      Usuń
  3. Ha - i wersja Inez i wersja koczowniczki do mnie przemawia. Ja bowiem sądzę, że matka Suzanny sama się miotała. Że raz uważała, że bycie dobrą matką, to zamkniecie jej w swoich ramionach, oddzielenie od świata, wmówienie, że jest inna i tam, na zewnątrz, gdzie jej dłonie już nie sięgną, sama sobie nie poradzi. A raz nachodziły ją wyrzuty sumienia, nachodziła ją wiara zupełnie odwrotna - że musi pchnąć córkę w świat, szybko, mocno, nawet boleśnie, ale skutecznie. Gość jest dobrym kandydatem - troszkę chociaż oswojony... Udomowiony poniekąd... Nie potępiałabym jej tak od razu, nie zwalała na nią winy - to matka, która trochę nie umiała swojego rodzicielstwa, która z nadmiernej miłości zrobiła krzywdę. Ale nie z premedytacją...

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, szykuje się trudna lektura - kiedy poczuję się na siłach, z pewnością będę chciała się z nią zmierzyć!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Po przeczytaniu Twojej recenzji i ja zaczęłam się zastanawiać, co sprawiło, że dziewczyna jest taka, a nie inna? Gdzie został popełniony błąd? Może to wina matki, zamykając córkę w imię źle pojętej miłości w szklanym kloszu skazała ją na taki los?
    Bardzo intrygująca książka, poszukam w bibliotece :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że problemy wykiełkowały bezpośrednio w Suzannie. Większość z naszych problemów rodzi się w naszej głowie. Zadaniem matki było wyrwanie jej z tego stanu, a nie utwierdzenie jej, że jest dobrze. Tu wina matki jest niepodważalna.

      Pozdrawiam i zachęcam do odkrycia własnej prawdy:)

      Usuń
  6. O uwielbiam takie książki, choć trzeba być ostrożnym z ich dawkowaniem. Dodaję na listę bardzo poruszona i zaintrygowana Twoją recenzją.

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna recenzja. Mam książkę na półce i po przeczytaniu Twojego tekstu czuję się dobrze na nią przygotowania i niesamowicie zachęcona. Wiem, że to książka jak najbardziej w moim stylu i że spędzę z nią interesujące, żeby nie napisać przyjemne chwile. Aha i bardzo mnie interesuje, co też pod maską skrywa ten Gość:) Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo intrygująca książka. Nie słyszałam jeszcze o niej, ale poszukam z pewnością na półce w bibliotece. Suzanna jednak, mimo wszystkiego, wydaje mi się osobą trochę... niepoczytalną. Jak widać, aspołeczność zakorzeniła się u niej tak głęboko, że została cała nią aż przeżarta. Jednak uważam, że największy wpływ miała na to zapewne matka. Zapewne, bo książki nie znam, a opieram się tylko na dwóch sytuacjach (nie tak skrajnych, ale jednak), których byłam świadkiem - jednej jestem nawet nadal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez wątpienia mieszkał w niej jakiś rodzaj szaleństwa. Była osobą nieprzystosowaną do życia wśród ludzi, ale potrafiła myśleć logicznie. Zależy więc, co rozumiesz przez "niepoczytalność". Co do roli matki - również nie ulega wątpliwości, że rodzice mają ooooooooogromny wpływ na to, jak postrzegamy świat, ludzi i siebie. Matka Suzanny na pewno skopała sprawę. Ale nie tylko ona. Przecież rodzice b.często próbują "ustawić" swoje dzieci po swojemu i wcale im to nie wychodzi;) Grunt musi być podatny.

      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz!

      Usuń
  9. O,jak ładnie tu u Ciebie,tak po mojemu-nostalgicznie.
    Znowu mnie zaintrygowałaś swoją recenzją.Całym swoim jestestwem czuję tę książkę,całym swoim jestestwem będę się starała do niej dotrzeć.
    Pozwolę sobie zauważyć-obie bohaterki skażone są syndromem toksycznej miłości,a na to lekarstwa net`.

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i pewnie wiesz, co mówisz:) Toksyczna miłość oznacza, że obie są winne i trują się wzajemnie, czyż nie tak? Jest jedno lekarstwo - rozstanie;)

      Pozdrawiam nostalgicznie...

      Usuń