Sabina Berman, Dziewczyna, która pływała z delfinami
Berman S., „Dziewczyna, która pływała z delfinami”, Wydawnictwo Znak”, Kraków 2011
tłum. Małgorzata Moś
s: 231
Isabelle w wyniku śmierci swojej siostry przeprowadza się z Kalifornii do Meksyku, by przejąć w spadku rodzinną przetwórnię tuńczyka „Pociecha”. Tam odnajduje bezimienne, na wpół dzikie dziecko, które okazuje się być jej autystyczną siostrzenicą, o której istnieniu nie miała bladego pojęcia. Isabelle nadaje jej imię i przygarnia pod swoje skrzydła. Tak oto zaczyna się przygoda Karen, która odnalazła wolność nie tylko w miłości swojej ciotki, ale również na dnie oceanu…
Taki mógłby być początek całkiem dobrej recenzji. Niestety, w sieci pojawiło się już tyle tekstów dotyczących tej książki, że u niektórych, domyślam się, alergię może wywoływać już sam widok okładki. I nie mam mowy, by silić się na oryginalność. A szkoda, bo książka zdecydowanie zasługuje na uwagę i nie powinna stać się obiektem czytelniczego ostracyzmu. I chociaż nie jest to książka, która ryje się w pamięci ciężkim przesłaniem, pozwala jednak spojrzeć na własne życie z zupełnie innej perspektywy. Więc dziś zamiast wtórnej recenzji, kilka luźnych i świeżych, mam nadzieję, przemyśleń.
W powieści mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, więc otrzymujemy niepowtarzalną okazję spojrzenia na świat oczami autystycznego człowieka. Ile ma to wspólnego z rzeczywistością? Nie mam pojęcia (jak zwykła mawiać Karen). Wrażenie jest jednak dość niezwykłe. Poruszył mnie zwłaszcza ograniczony zakres emocji, który autyk ma do dyspozycji. Odpowiedzią Karen na świat mogła być jedynie obojętność lub agresja. W zanadrzu chowała zaledwie trzy miny, które musiały jej wystarczyć za całą dynamikę twarzy. Potrafiła nawiązać kontakt z ludźmi, jednak do przyjaźni nie była zdolna. Jedynie ciotkę darzyła specjalnym zaufaniem. Gdy ktoś się jej nie spodobał, ignorowała go, przechodząc na funkcję „standby”. Tak jak w tytule: była blisko ludzi, ale daleko od nich [s.31].
Do ciekawszych momentów książki należy również polemika Karen z bodajże najsłynniejszym cytatem z Kartezjusza: Myślę, więc jestem. Karen twierdzi, że właśnie taki tok myślenia sprawił, że ludzie poczuli się nadrzędni wobec innych istnień na ziemi. To myślenie ma ludzi wyróżniać i dawać im prawo do zabijania. Według Karen człowiek najpierw jest, a dopiero potem myśli. A myślenie nie jest potrzebne do odbierania rzeczywistości; może wręcz przeszkadzać:
Żeby być szczęśliwym, wystarczy postrzegać zmysłami i bez Kartezjusza. Zmysłami i bez słów. Wystarczy całym ciałem przebywać w rzeczywistości.Trudno się z tym nie zgodzić. Wychodzi na to, że nie tylko słowa wszystko szmacą (za Bernhardem), ale również myślenie.
A żeby być jeszcze szczęśliwszym, trzeba otworzyć się na rzeczywistość, jak gdyby była ona tym, co człowiek myśli. [s.102]
Na koniec kilka słów o wydaniu: jak może już wiecie, oryginalny tytuł jest nieco inny (hiszpańskiego nie znam, ale w zbliżonej wersji amerykańskiej jest to The Woman Who Dived into the Heart of the World). Zresztą Karen sugeruje podobny tytuł dla swojej książki Ja zanurzona w centrum świata. Więc po co delfiny?
Kolejna sprawa to wysyłanie jednej książki do dwudziestu (oby) blogowych recenzentów. Czy tylko mi się wydaje czy to raczej zniechęca wszystkich pozostałych do kupna tej książki? Wiem, jakimi prawami rządzi się marketing, ale zawsze będę buntowała się w obliczu zasady „ilość ponad jakość”. Liczą się linki, liczba kliknięć i pozytywnych opinii… Ale o ile przyjemniej byłoby, gdyby wydawnictwa wysyłały książki do kilku swoich ulubionych „recenzentów” (tak, wiem, niektóre tak robią), choćby nawet miało mnie nie być w tym zacnym gronie… Snobizm, snobizm i jeszcze raz snobizm przeze mnie przemawia:)
I niepostrzeżenie zachmurzyło się nad moim blogiem. A szkoda, bo książka naprawdę jest godna uwagi.
[Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak]
Moja ocena: 4,5/6
Bardzo mi się ta książka podobała i wyjątkowo przy niej odpoczęłam:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Już nie mogę się doczekać własnego egzemplarza! Co recenzja, to entuzjazm. Ja też chcę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Zgodzę się z ostatnimi akapitami. Gdzie zerknę na bloga to recenzja "Dziewczyny...", aż mnie głupio było pisać recenzję, bo niczym nie zaskoczę, a bałam się, że nawet stracę czytelników, którzy zniechęcą się powtarzalnością bloga.
OdpowiedzUsuńTaka reklama nie stworzy z książki bestsellera, choć niektórzy tak zaczną myśleć, szczególnie Ci, którzy od bestsellerów stronią.
Ewentualnie (co wydaje się rzeczą prawie niemożliwą) ustalić z wszystkimi bloggerami, żeby recenzję tej książki opublikować w jednym dniu (jako dzień tej książki czy coś w tym stylu) i czytelnicy przełkną jednodniową inwazję, niż wchodząc codzień na innego bloga i stykać się z tą samą recenzją.
Pozdrawiam
Również się zgodzę z tym co napisałaś o wysyłaniu książek przez wydawnictwa i rzeczywiście trudno napisać coś oryginalnego po przeczytaniu tylu recenzji, a książka faktycznie zasługuje na uwagę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMuszę, mieć to u siebie na półce :) Fantastyczna recenzja. Zapraszam do mnie. Piszę felietony,oparte na doświadczeniach :) Pozdrawiam bardzo serdecznie i polecam J.D Salinger "The Cather in the Rye".
OdpowiedzUsuńhttp://aleksandradabkowska.blogspot.com/
Ja właśnie dzisiaj otrzymałam tę książkę od wydawnictwa. Byłam nieco zła, iż dopiero teraz mogę ją przeczytać, gdy jestem już po lekturze kilkunastu jej recenzji!
OdpowiedzUsuńZ pewnością taki zabieg rozsyłania do kilkunastu osób jednej powieści, skierowany na korzyści reklamowe, niszczy książkę i niezwykłą aurę, którą można by wokół niej utworzyć.
Praktycznie odkąd wyciągnęłam "Dziewczynę..." ze skrzynki pocztowej zastanawiam się, czy będę potrafiła jeszcze cokolwiek oryginalnego o niej napisać. Mam nadzieję, że jakoś mi się powiedzie, bo nie lubię nie recenzować świetnych, godnych polecenia lektur :)
Pozdrawiam :)
Dziewczyny, cieszę się, że mnie poparłyście, może dzięki temu świat zmieni się na lepsze:) Każdy lubi dostawać książki, ale każdy też lubi czuć się wyjątkowym, czyż nie?
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarze!
ciągle żyjemy wśród ludzi, ale czujemy się samotnie
OdpowiedzUsuń