poniedziałek, 27 czerwca 2011
Piękno vs. brzydota
Czarny łabędź
(oryg. Black Swan), 2010
reż. Darren Aronofsky
Jak zgubne jest dążenie do perfekcji wie każdy, kto potknął się kiedykolwiek o czubek własnego nosa. Niestety perfekcja, choć nieosiągalna, wciąż mami nas obietnicą wyjątkowości i spełnienia. Łudzimy się, że gdy TAM dotrzemy, osiągniemy w końcu spokój ducha. Nic bardziej mylnego. Droga do doskonałości to droga w jedną stronę, na końcu której czeka szaleństwo, w najlepszym wypadku rozczarowanie. Ambicja zabija przyjemność tworzenia, odbiera radość osiągania. Dążenie do perfekcji sprawia, że skupiamy się wyłącznie na sobie, zamykamy się w ciasnym „ja”, nie mamy punktu odniesienia. Dusimy się.
Do takiego właśnie dusznego środowiska nowojorskiego baletu wciąga nas Aronofsky, gdzie jak na dłoni widać, jak daleko mogą być od siebie członkowie jednego zespołu. Każdy jest tam dla siebie, każdy kreuje swoją drogę do perfekcji. Im ktoś jest lepszy, tym większą wzbudza zawiść. Duszno tam i nieprzyjemnie… Częścią tego zespołu jest Nina Sayers (Natalie Portman), samotna, zamknięta w sobie, niedorozwinięta emocjonalnie, a do tego destrukcyjnie ambitna tancerka, pozostająca pod silnym wpływem swojej matki. Nie bez znaczenia jest fakt, że matka Niny również była baleriną, która teraz swoje niespełnione ambicje próbuje zrealizować kosztem córki. Klasyczny przypadek. Film rozpoczyna się dla nas w dość dramatycznym momencie, tuż przed ogłoszeniem obsady do Jeziora łabędziego w nowatorskiej interpretacji, gdzie jedna tancerka ma się wcielić w rolę tej dobrej i tej złej siostry. Myślę, że nie zdradzę wielkiej tajemnicy, gdy powiem, że casting wygrywa Nina. Czy sprosta zadaniu? To już pozostawiam do odkrycia.
Co wyróżnia ten film od miliona innych dramatów psychologicznych? SZCZEGÓŁY. Jeśli ktoś zna inne dzieła Aronofsky’ego, wie, o czym mówię. Reżyser takich filmów jak Requiem dla snu, Źródło czy Zapaśnik tworzy współczesne moralitety, ale nie przynudza, dopuszcza możliwość swobodnej interpretacji, pozwala wybrać coś dla siebie. Nie wiem czy ktoś z Was widział Zapaśnika, który mnie dosłownie powalił... Miałam wrażenie, że Czarny łabędź to jakby inne rozwinięcie tej samej historii przy użyciu innych słów, innych barw, innej stylistyki… A jednak idea dążenia do bycia kimś, kim być nie możemy, przyświeca obu filmom. I to pragnienie odkrycia lepszego „ja”, które nie pozwala na poznanie prawdziwego „ja”. Czy Nina może ujawnić swoje prawdziwe emocje na scenie skoro w realnym życiu ich nigdy nie doznała? Czy może być prawdziwa na scenie, jeśli tak naprawdę nie zna innego życia poza sceną? Zachęcam do poszukania odpowiedzi.
Na duże brawa zasługują Natalie Portman (aż miałam gęsią skórkę) i oczywiście Vincent Cassel, ale to chyba nie jest zaskoczeniem. To tyle z luźnych przemyśleń. Jeśli balet kojarzy się Wam wyłącznie z lekkością i wysublimowanym pięknem, obejrzyjcie ten film koniecznie. Gwarantuję, że posypią się pióra.
Moja ocena: 5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mam tę film w swoich najbliższych planach i już nie mogę się doczekać. Wszyscy zachwalają, wiec z pewnością musi to być niezwykły film:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Muszę przyznać, że Twoja interpretacja być może pozwoli mi spojrzeć na "Łabędzia" z innej strony - dzięki Ci.
OdpowiedzUsuńObejrzałam, lecz nie zachwycił. Świetny pomysł, ale jego realizacja mogła być lepsza. Nie twierdzę, że jest kiepski, bo obejrzeć warto, ale na kolana mnie nie powalił. Za dużo... efekciarstwa, szokowania. Za mało głębi, za dużo powierzchowności.
no przyznam, że bardzo mi sie podobal i wlasnie tez pokazal mi zgubne skutki dazenia do perfekcji, sama bywam czasami zbyt ambitna i w takich wypadkach trzeba wiedziec kiedy sie zatrzymac
OdpowiedzUsuńA ja wciąż go nie widziałam... Hm... z czego to wynika? Chyba zapominalstwo, bo na pewno nie brak szacunku dla wielkiego talentu Natalie, którą wprost uwielbiam. Nadrobię, daje słowo :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą :) przyłączam się do polecania tego filmu ;) a jeśli już piszesz o N.P. to nie oglądaj "Sex story"... totalne dno, ani fabuły, ani gry akorskiej... ciągnie się nieziemsko... stracony czas...
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
kasandro, niezwykły jest na pewno, ale nie gwarantuję, że Ci się spodoba. Raczej cieszyłam się, gdy zobaczyłam napisy końcowe. Trudno to wytłumaczyć:)
OdpowiedzUsuńOleńko, zgadzam się z Tobą, że sporo jest w tym filmie efektów rodem z horrorów klasy B, a o zupełnie zbędnej scenie erotycznej w wykonaniu NP i MK już nie wspomnę... A wszystko po to, żeby zwabić szersze grono widzów. U mnie m.in. dlatego nie ma "szóstki".
papierowo latarnio, ambicja nie zawsze jest zła, ale trzeba sobie, tak jak piszesz, wyznaczyć granice.
Barbaro, myślę, że film Cię zaintryguje. Skłania do przemyśleń, a to już bardzo wiele.
Mała Mi, nie znoszę komedii romantycznych, więc pewnie i tak bym się nie połakomiła. Ale dzięki za ostrzeżenie;)
Pozdrawiam cieplutko!
Film obejrzę na pewno. Przekraczanie granic zawsze ma swoje konsekwencje - nie ważne jakie są to granice - w czynieniu dobra, zła, ambicji.... Można by mnożyć. Zawsze prowadzi do zguby.
OdpowiedzUsuńCzy oglądałaś film "21 gramów"? Też z tych, od których nie mogłam się oderwać, ale odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam napisy końcowe....
beatrix, nie wiem czemu, gdy zobaczyłam Twój komentarz pomyślałam, że widziałam ten film, bo wiem, skąd wziął się tytuł (tzn. co oznacza te 21 gramów), ale nie, nie widziałam tego filmu, pewnie tylko gdzieś o nim czytałam. Ale zaintrygował mnie. Odnajdę go na pewno. Dzięki!
OdpowiedzUsuń