piątek, 22 lipca 2011
O najsmutniejszym narodzie świata
Statyści, 2006
reż. Michał Kwieciński
Znacie to uczucie, gdy dopada was nuda, wgapiacie się bez celu w ekran telewizora, przeskakując z jednego kanału na drugi, żeby wreszcie bez przekonania zatrzymać się na jakimś programie lub filmie? Ja w taki właśnie sposób trafiłam na Statystów Kwiecińskiego. Gdy zobaczyłam Chińczyków biegających po ulicy, pomyślałam, że to kolejny film z niezmordowanym Jackiem Chanem i omal nie zdecydowałam się na pożegnalne pstryknięcie pilotem. Omal.
Moje zmęczone jestestwo odmówiło jednak posłuszeństwa i za nic nie chciało ruszyć się z kanapy. I nagle zorientowałam się, że to wcale nie Jackie Chan, a Chińczycy biegają, a jakże, ale po planie polskiego filmu. Zaraz potem okazało się, że biegający Chińczycy to ekipa filmowa, która za scenerię swojego dramatu miłosnego wybrała Polskę i jej mieszkańców. Dlaczego? Bo jesteśmy podobno najsmutniejszym narodem na świecie. I tak już zostałam, a moje oczy otwierały się coraz szerzej.
Wspomniana ekipa filmowa przyjeżdża do niewielkiego polskiego miasteczka, by nakręcić film. Role pierwszoplanowe są już obsadzone przez chińskich aktorów, pozostaje znaleźć odpowiednio smętne tło w postaci statystów, którzy znakomicie podkreślą tragizm rozgrywających się w filmie wydarzeń. Reżyser organizuje więc casting, co dla mieszkańców miasteczka jest nie lada świętem. I nawet ci, którzy dla zasady podśmiewają się z chińskiej produkcji, po cichu liczą na angaż. Takim oto sposobem statyści zaczynają odgrywać role pierwszoplanowe, a my mamy okazję przypatrzyć się życiu, które wiodą między kolejnymi ujęciami do filmu. Jest więc tłumaczka chińskiego (Kinga Preis) wiodąca pozornie szczęśliwe życie z mężem i synem, dopóki nie przypomina sobie o niej dawny ukochany (Bartosz Opania), który porzucił ją w stanie błogosławionym. Jest zmanierowana księgowa (Anna Romantowska) żyjąca wspomnieniem zmarłego męża i syna, który „robi” karierę w wielkim świecie i przypomina sobie o matce tylko wtedy, gdy potrzebuje pieniędzy. Jest sklepikarka (Małgorzta Buczkowska), która nie może uwolnić się spod wpływu nadopiekuńczej siostry, bo ciągle dręczy ją przeświadczenie, że winna jest jej dozgonną wdzięczność. I jest jeszcze fotograf (Krzysztof Kiersznowski), który stara się walczyć z fotografią cyfrową i… samotnością. Wszyscy oni spotykają się na planie chińskiego filmu, by dodać koloru swoim szaroburym życiom. Okazuje się, że razem już nie tworzą najsmutniejszego narodu świata, czym do szału doprowadzają reżysera filmu. Odnajdują siebie i sens. Zaczynają rozumieć, że mogą jeszcze wyjść z zaułka, w którym się wszyscy znaleźli.
Trudno powiedzieć, co stanowi o dziwnym uroku tego filmu. Możliwe, że zestawienie dwóch kompletnie różnych kultur: energetyczni, choleryczni Chińczycy kontra flegmatyczni, uczuciowi Polacy, chińskie kino kontra polska rzeczywistość. Poza tym mamy tu do czynienia z naprawdę dobrym aktorstwem – bez popisów i wygłupów, które nikogo już nie bawią. No może niechlubnym wyjątkiem jest Bartosz Opania, który zagrał zupełnie bez przekonania i pomysłu. Niestety.
Jeśli macie ochotę na bezstresowy i lekki wieczór, polecam ten film na kolację. Nie szukajcie w nim jednak głębokiego przesłania, bo możecie się rozczarować, ale krótka refleksja na pewno spadnie na Wasze czoła. I zaśmiejecie się też nie raz.
Moja ocena: 4,5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie oglądałam tego filmu a po opinii wiedzę, że może warto byłoby poznać. Dopisałam do filmowej listy:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Gdyby nie Twoja recenzja, pewnie nie zwróciłabym uwagi na ten film i byłaby to wielka strata! Jeśli tylko natknę się na niego - na pewno obejrzę:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Przeczytałam kilka negatywnych recenzji i swego czasu zrezygnowałam, a tu proszę, należy czym prędzej się odrezygnować i zobaczyć :) urokliwy i lekki film to coś dla mnie, chociaż do kina polskiego jak do jeża podchodzę, staram się oglądać wszystko, co lepsze, szkoda te sporadycznie dobre filmy przegapić.
OdpowiedzUsuńNajsmutniejszy naród świat to na pewno nie Polacy, oj nie :) w sumie ciekawa bym była, który naród jest najsmutniejszy i w ogóle jak to zbadać.
Dawno temu oglądane, aż mam ochotę odświeżyć :)
OdpowiedzUsuńliritio, myślę, że my sami uważamy siebie za smutasów, a za granicą przypinają nam zupełnie inne etykietki;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że film Wam się spodoba, w moim przypadku po prostu trafił na nostalgiczno-sentymentalny nastrój i zupełny brak oczekiwań. Pewnie stąd miłe zaskoczenie. A zresztą jak pomyślę o tych wszystkich pożal się Boże polskich komediach, które powstały w ostatnich latach, to film Kwiecińskiego zasługuje na prawdziwe peany...
Pozdrawiam serdecznie!
Mam w końcu jakiś film do obejrzenia! :D :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCassiel, zachęciłam Cię? Świetnie! Cieszę się, że dzięki mnie ktoś zwróci uwagę na ten film... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za odwiedziny
Przed moim "pierwszym razem" z tym filmem byłam mocno sceptyczna, bowiem z komediami w polskim wydaniu nie jest najlepiej, to wiadomo (ostatnio jednym okiem rzuciłam na fragment "Superprodukcji" Machulskiego i to było żenujące!) ale nie o to, nie o to:)
OdpowiedzUsuńTak więc zasiadłam do Statystów i fala ciepła i nadziei me serce zalała:) Film się po prostu ogląda. Ogląda się z wielką przyjemnością, z wielką przyjemnością się patrzy na Preis (którą uwielbiam) i na resztę (faktycznie Opania mocno odbiegał poziomem od reszty) a i zaśmiałam się szczerze kilka razy. Nie jest to może dzieło filmowe najwyższych lotów, ale bardzo, bardzo przyzwoite:) Teraz jak leci w tv, to mi towarzyszy w moich czynnościach w tle. Lubię na ten film spoglądać:)
Bardzo mi się tu podoba u Ciebie. Jestem pełna podziwu dla Twojej umiejętności pisania o filmach i książkach. Ja mam z tym problem:) A tak poza tym masz taki sam szablon bloga jak ja (spotkałam się jeszcze tylko raz właśnie z takim) Pozdrawiam serdecznie:)
papryczko, bardzo się cieszę, że do mnie trafiłaś - jeśli przypadkiem, tym lepiej, bo ja na wszystko co najlepsze trafiam właśnie przypadkiem. Podobnie było z tym filmem, którego w życiu nie obejrzałabym w kinie (poster nie zachęca) i podobnie jak Ty jestem raczej uprzedzona do polskiego kina, a do komedii w szczególności. No ale... Pisałam już o tym w poście.
OdpowiedzUsuńDziękuję również za miły komplement - nie powiem, żeby pisanie nie kosztowało mnie żadnego wysiłku... Staram się pisać głównie o emocjach, ale to czasami bywa nawet trudniejsze niż pisanie o suchych faktach.
A szablon bloga zmieniam kilka razy w roku - ten wydawał mi się baaardzo letni:))
Pozdrawiam i dziękuję za ciekawy komentarz