Carlos Ruiz Zafón, Więzień nieba
Zafón C.R., „Więzień nieba”, Muza SA, Warszawa 2012
s: 411
tłum. Katarzyna Okrasko i Carlos Marrodan Casas
Wygórowane oczekiwania są jak trucizna – i dla pisarza, i dla czytelnika. Smak
rozczarowania równie boleśnie godzi w obu. Jeszcze niedawno szukałam miejsca
dla Carlosa Ruiza Zafóna wśród panteonu wielkich pisarzy, dziś wydaje mi się
kolejnym sztukmistrzem, któremu wyczerpały się pomysły. Dla mnie nie ma już
powrotu do świata Zafóna. Kuglarstwo to nie magia.
Dwie pierwsze powieści tego hiszpańskiego pisarza były dla mnie objawieniem. Nawróciły mnie na
czytanie, gdy zatracałam się w złudnym przeświadczeniu, że czas spędzony przed komputerem
czy telewizorem jest czasem spędzonym kreatywnie. Zafón mnie ocalił i
przypomniał, że to literatura płynie w moich żyłach. Jestem mu za to bardzo
wdzięczna, ale przez to wcale nie bardziej wyrozumiała. Zbyt długo czekałam na
powrót Cmentarza Zapomnianych Książek, by teraz zadowolić się byle czym.
Barcelona lat 50-ych XX wieku. Młody Daniel Sempere ma już rodzinę: żonę
Beę, znaną z Cienia wiatru i małego
synka. Na co dzień z ojcem wciąż prowadzi podupadającą księgarnię. Pomaga im
wierny przyjaciel Fermín, który niespodziewanie staje się głównym bohaterem
powieści. Ze swoim dowcipem i elokwencją jest, trzeba przyznać, bohaterem
niezwykle barwnym. Dzięki retrospekcjom mamy szansę poznać jego burzliwą
przeszłość, która teraz rozwiera przed nim swoją czarną paszczę. Dwadzieścia lat
wcześniej Fermín trafił do więzienia za przekonania polityczne. Poznał tam
osoby, które na zawsze zmieniły jego życie m.in. Davida Martina, autora Gry Anioła, dzięki któremu powiązał swoje losy z rodziną Sempere. To była prawdopodobnie najbardziej
emocjonująca część powieści, przesiąknięta tajemnicą, mrokiem i zgnilizną więzienia,
obfitująca w nieoczekiwane zwroty akcji. Pozostała część książki jest
przesycona zbędnymi wątkami pobocznymi pojawiającymi się tylko po to, aby zaraz zniknąć. Tym razem
drażniła mnie cała poboczna obyczajowość historii, dla której nie znajdowałam
uzasadnienia i jakby na siłę wciągnięty do niej Cmentarz Zapomnianych Książek. Nie
do zniesienia były również dla mnie przydługie, zawiłe i na siłę śmieszne
monologi Fermína. Krótko mówiąc, wynudziłam się sromotnie i myślałam, że nigdy nie
dobrnę do końca. Nie sięgnę już po kolejną część, chociaż wszystko wskazuje na
to, że Zafón zamierza ciągnąć historię rodziny Sempere w nieskończoność, a
przynajmniej jeszcze przez jeden tom. Dla mnie formuła wyczerpała się.
Poza tym nie lubię, jak się mną manipuluje: olbrzymia czcionka, puste
strony, mnóstwo zmarnowanego miejsca, które spokojnie można by było przeznaczyć
na druk… A na wstępie sześć stron peanów wychwalających poprzednie powieści
pisarza. Poczułam się jak głupek.
Zafón wciąż przyzwoicie pisze. Jego styl jest nienaganny, płynny, nie
zgrzyta, więc nic dziwnego, że może się podobać, szczególnie gdy ktoś
fascynację pisarzem zaczął od tej właśnie książki. Ja jednak pasuję. Dawna Barcelona
już nie wróci.
Mnie Zafon nigdy nie zachwycał aż tak, jak resztę świata :D Ale miło było poczytać, szkoda, że nie trzyma poziomu.
OdpowiedzUsuńJa poddałam się urokowi "Cienia wiatru" - czytałam tę książkę w takim momencie, że nie mogło być inaczej. Ale "Gra..." już mnie rozczarowała. Potem jeszcze sięgnęłam po "Marinę" - jak na literaturę młodzieżową, była ok. Natomiast do tej ostatniej powieści jakoś mnie nie ciągnie, jak tylko zaczęto się o niej rozpisywać, to zapaliło się we mnie jakieś czerwone światełko ostrzegawcze... Tzn. może gdyby ktoś mi przyniósł, pożyczył, to bym przeczytała, bo jednak z natury ciekawska jestem, ale sama jakoś wysiłku w pozyskanie egzemplarza wkładać nie zamierzam.
OdpowiedzUsuńJa z kolei przypadkiem zaczęłam od "Gry Anioła", więc później mogło być tylko lepiej;) Myślę, że trudno trzymać poziom, gdy tworzy się cykl. Może lepiej byłoby napisać totalnie nową powieść dla dorosłych, bez powiązań z "Cieniem wiatru"... Generalnie uważam, że Zafon to dobry pisarz.
UsuńPozdrawiam!
Ja z kolei należę do tych, którzy jeszcze Zafona nie poznali. Być może rozpoczęcie od ciut słabszej książki byłoby dla mnie dobrym rozwiązaniem - potem będzie już tylko lepiej, nie będzie miejsca na rozczarowanie itd. Póki co, jednak boję mierzyć się z tym nazwiskiem - jest już tak ograne, że na razie nie mam ochoty wpadać ten szał. Ale zobaczymy, Barcelona jest z jednym moich ukochanych miejsc...
OdpowiedzUsuńOminęła Cię zafomania:) Myślę, że dobrym pomysłem jest zaczęcie od jego mniej znanych powieści. Chociaż w ogóle mierzenie się z tak ogromną popularnością jest ryzykowne i raczej nie spełnia oczekiwań:(
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Miałam bardzo podobne odczucia, coś w tej książce nie zagrało, niby ci sami bohaterowie, ale brakowało mi tej aury tajemniczości i niezwykłej atmosfery. I też mnie zdenerwowało wydanie - jakby na siłę starano się wydłużyć książkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Swoją znajomość z Zafonem zakończyłam na książce "Cień wiatru" i to wcale nie dlatego, że ta książka mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie, podobała mi się ogromnie. Kupiłam nawet "Głos anioła", ale nigdy go nie przeczytałam. Chyba podświadomie bałam się, że nie będzie już tej magicznej atmosfery z pierwszej części. Dlatego "Więzień nieba" musi poczekać, choć podobnie jak Ty, Zafona nie skreślam. W końcu "Cień wiatru" to książka, którą pokochały miliony, a i ja temu zachwytowi uległam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :))
A więc podświadomość działa;) Chyba nie warto mierzyć się z własnymi oczekiwaniami, ale raczej nie potrafiłabym powstrzymać się przed kolejną częścią, skoro pierwsza mi się podobała... Gratuluję silnej woli:)
UsuńPozdrawiam!
bardzo, bardzo fajny wpis o tej niezłej książce
OdpowiedzUsuń