Alona Kimchi, Płacząca
Zuzanna
Kimchi A., „Płacząca Zuzanna”, W.A.B, Warszawa 2006
s: 404
tłum. Leszek Kwiatkowski
Suzanna zamknęła się w skorupie. Żyje z dala od świata i ludzi. Jej
całym kosmosem jest dom, pobliski sklep, ośrodek pomocy społecznej i plaża, na
którą codziennie jeździ autobusem ze swoją matką i jej przyjaciółką. Suzanna ma
trzydzieści trzy lata i wciąż mieszka z matką, bo sama nie poradziłaby sobie w
obcym, nieprzyjaznym świecie. Jest niezrównoważona emocjonalnie i
nieprzystosowana do życia w społeczeństwie; wstydzi się jeść przy drugiej
osobie, a na samą myśl o załatwieniu potrzeby fizjologicznej lub dotknięciu
własnego ciała robi jej się niedobrze. Żyje z boku świata. Do jej ciasnej,
dusznej skorupy dostęp ma tylko matka. To ona ją rozumie, pociesza, odgaduje
potrzeby i ratuje z opresji. Tworzą jeden organizm.
…poświęciła mi swoje życie i
zjednoczyła się ze mną do tego stopnia, że nie było wiadomo, gdzie zaczynam się
ja, a kończy ona. [s. 42]
Od początku powieści, gdy przedzierałam się przez intymne zwierzenia
Suzanny, zastanawiałam się, co leży u źródła jej niepohamowanej awersji do
cielesności i seksualności. Dlaczego obrzydliwe, a nie po prostu zwykłe wydaje
jej się człowieczeństwo z całą swoją niedoskonałą naturą? Przez chwilę wydawało
mi się, że znalazłam trop: było nakrycie rodziców uprawiających seks i był ojciec
myjący już zbyt dużą córkę pod prysznicem. Ale zaraz potem Kimchi przecząco
kręci głową: to nie to. Nie tylko. Na upośledzenie emocjonalne Suzanny złożyła
się cała masa czynników: przedwczesna śmierć ukochanego ojca, podpięcie się na nowo pępowiną do matki, chorobliwa wrażliwość, a przede wszystkim niechęć do przywdziania
maski. Bez niej Suzanna była bezbronna i wystawiona na bezpośrednie działanie…
ludzi, dlatego skryła się w swojej skorupie. Na co dzień człowiek przybiera różne
maski i za nimi chowa prawdziwe uczucia, strachy, pasje, fobie. Dzięki temu
jest zametkowany jako normalny. Wystarczy zdjąć maskę, pokazać światu, co w nas
siedzi, a zaraz zostaniemy okrzyknięci wariatami. Taka jest Suzanna. Bez
maski. Wariatka.
Gdy do ich skorupy niespodziewanie wprowadza się daleki krewny, Naor, ochrzczony
na stałe Gościem, robi się za ciasno. Suzanna przestaje czuć się w domu swobodnie,
je tylko pod nieobecność Gościa, sika w pokoju do wazonu, by Gość nie mógł
usłyszeć obrzydliwego dźwięku oddawania moczu w toalecie. Ale zmiany wiszą w powietrzu. Naor, piękny niczym grecki posąg, przebojowy, bezpośredni, emanujący zmysłową
seksualnością wniesie do smętnego życia dwóch kobiet powiew świeżości. Pytanie:
co ON skrywa pod swoją maską?
Powieść Alony Kimchi czasem ściska za gardło, czasem unosi brew, a czasem sprawia,
że mamy ochotę przeskoczyć wzrokiem kilka linijek. Ironiczna, pierwszoosobowa
narracja na szczęście nieco wygładza chropowatość doznań, ale losy Suzanny wciąż budzą
zimny dreszcz na plecach. Jej niezdrowa, dławiąca relacja z matką zmusza do
zastanowienia się, gdzie leży granica miłości i nadopiekuńczości. Nie mogłam
opędzić się od wrażenia, że matka Suzanny była najszczęśliwsza, gdy ta, słaba,
zahukana, samotna siedziała w domu, przepełniona wdzięcznością do swojej opiekunki. Źle
interpretowała szczęście córki, widząc je w totalnej izolacji od problemów i
zagrożeń ze strony ludzi. Nie pomyślała, że szczęście może polegać na
możliwości sparzenia się i doświadczenia życia z całym jego pięknem i
okrucieństwem na własnej skórze.
Płacząca Zuzanna to powieść o poszukiwaniu siebie, warta
uwagi i refleksji. Ja przeczytałam ją szybko, bojąc się zarazić rozpaczą
Suzanny i równie szybko odłożyłam na górną półkę. Siebie odnalazłam zupełnie
gdzie indziej.
Moja ocena: 4/6