poniedziałek, 11 grudnia 2017

Jesteś dobrym człowiekiem. Ale słabym

Oficjalny plakat filmu
Zwierzęta nocy, 2016
(oryg. Nocturnal Animals)
reż. Tom Ford

To niemal niesprawiedliwe. Tom Ford - człowiek, który osiągnął niemal wszystko w świecie mody okazuje się również świetnym reżyserem. To artysta kompletny, którego zamiłowanie do piękna i formy, widać w każdym ujęciu filmu. Nawiązuje do największych: Lyncha, Hitchcocka, dostrzegam u niego nawet nabokovskie motywy, chociaż pewnie głównie dlatego, że chcę... To drugi po Samotnym mężczyźnie (2009) film Forda i jest doskonały. Doskonale przerażający.


Susan (Amy Adams) wiedzie z pozoru udane życie. Jako właścicielka kontrowersyjnej galerii sztuki i żona bogatego męża ma dostęp do elity i luksusu, jednak praca nie przynosi jej satysfakcji. Również w małżeństwie nie czuje się szczęśliwa, a jej dom zionie pustką, po tym jak dorosła córka wyprowadziła się, a mąż zbyt często jest wielkim nieobecnym. Pewnego dnia  Susan otrzymuje przesyłkę. Jest to niewydana dotąd książka jej byłego męża, Edwarda (Jake Gyllenhaal) z dedykacją dla niej samej. Drżącą ręką przewraca pierwszą kartkę i już wie, że jej życie nie wróci na dawne tory. 

Od tego momentu akcja rozwarstwia się i toczy się na trzech płaszczyznach: fabuła książki przeplata się z teraźniejszością oraz z retrospekcjami z początków związku Susan i Edwarda. W tym drastycznym thrillerze dziejącym się w nocy na teksańskim pustkowiu Susan dostrzega metaforę cierpień, których doznał jej ex-mąż po tym, jak go zostawiła... bezdusznie, okrutnie, odzierając ze złudzeń i nadziei. Bo był słaby. Wybierając z pozoru lepsze życie z silniejszym mężczyzną, skazała siebie na na jeszcze większe rozczarowanie. W książce zwierzętami nocy są psychopaci napadający na podróżnych na opustoszałej autostradzie, w rzeczywistości nocnym zwierzęciem jest Susan, którą tak kiedyś pieszczotliwie nazywał Edward, bo od zawsze zarywała noce... Wraz z lekturą na Susan, jak grom z jasnego nieba spada odpowiedzialność. Czy wcześniej czuła się winna? Czy dopiero po lekturze przypomniała sobie, jak zniszczyła życie człowieka, którego kiedyś (może) kochała? Jake Gylenhaal w swojej roli jest nadekspresyjny, emocje trzęsą całym jego mikrokosmosem, z kolei opanowanie Amy Adams jest perfekcyjne, tylko po drżeniu powieki lub cichym uderzaniu palców o blat stołu możemy domyślić się stresu szczelnie zaszytego pod jej skórą... 

Na uwagę zasługuje na pewno scena, gdy młoda Susan rozmawia z matką, która przestrzaga ją przed małżeństwem z niewydarzonym, wrażliwym pisarzem i przewiduje, że nie ma ucieczki od przeznaczonego nam losu, bo Wszyscy w końcu zamieniamy się w swoje matki... I mimo że ostatecznie na Susan spada odpowiedzialność i cały ciężar jej dawnych decyzji, mimo że motyw zemsty przewija się przez całą podarowaną jej książkę, ona ośmiela się mieć nadzieję...

Film to wizualne dzieło sztuki. Zaczyna się dziwnie, nieco szokująco (niczym u Lyncha), można poczuć się nieswojo i już wiemy, że NIE wiemy, czego się spodziewać. Dalej, na zmianę, widzimy indealnie skrojony i foremny świat elity i nieregularny, ordynarny Teksas, gdzie dochodzi do zbrodni. Kontrasty. Dźwięki. Mgnienia i tchnienia. Przepiękne zdjęcia. Oglądałam ten film na wdechu i z przyspieszonym  biciem serca. I może ktoś powie, że jest sztuczkowski, przesadzony. Może. We mnie pozostawił zachwyt i pulsujący niepokój. 


środa, 6 grudnia 2017

Wojna, miłość i rak

Chang-Rae Lee, Kiedy ulegnę
Lee Ch.-R., „Kiedy ulegnę”, Świat Książki, Warszawa 2011
tłum. Andrzej Leszczyński
s: 492

Są takie żywioły i potęgi na świecie, które mogą złamać człowieka. Są też takie, które mogą uśpić człowieczeństwo. Człowiek walczy, próbuje wydrzeć dla siebie skrawek normalności i chwyta się desperacko łatwych celów, ale zwykle ulega. Taką potęgą bez wątpienia jest wojna, a powieść Chang-Rae Lee opisuje dramatyczne zmagania dwojga ludzi: June Han i Hectora Brennana, by przetrwać nie tyle samą wojnę, co jej skutki.

June była jedenastoletnią dziewczynką, gdy w wojnie przetaczającej się przez Koreę straciła rodziców i rodzeństwo. Na szczęście na swojej drodze spotkała amerykańskiego żołnierza, Hectora, który najpierw gumą do życia ocalił ją od śmierci głodowej, a następnie pozwolił snuć się za sobą jak cień. Razem dotarli do sierocińca, gdzie znaleźli schronienie i zajęcie. Już tam przyszło im stawić czoła demonom wojny. Chwilowe i złudne wybawienie przyniosła im Sylvie, żona pastora opiekującego się sierocińcem, w której oboje beznadziejnie się zakochali. Niestety Sylvie zżerały jej własne demony i miłość, która powinna leczyć i uzdrawiać stała się kolejną traumą. A na koniec przychodzi rak i powolne, straszne umieranie June. Rak, który w ciele kobiety jest pozostałością wojny. Rak, który ostatecznie zabiera to, czego nie zdołała wojna. Życie.

To nie jest łatwa książka. Jest raczej jak jątrząca się rana, która na krótko przysycha, by znów się zaognić. Wojna nigdy się nie kończy dla ludzi, którzy brali w niej udział, ona toczy się w nich rakiem do końca, dopóki nie ulegną... Nie jest to książka o sile człowieczeństwa. Jest o słabości, o bólu, o doświadczeniach, od których nie potrafimy albo nie chcemy się odciąć. Ten ból dziedziczą potem kolejne pokolenia, zarażają się nim obcy ludzie... Wojna, miłość i rak potrafią zabić człowieka. I człowieczeństwo.

O dziwo, powieść tak ciężką w przesłaniu czyta się niezwykle lekko. Lee pisze dobrze, bez zgrzytów, bardzo w amerykańskim stylu, raczej bez wpływów i inspiracji dalekowschodnich. Mimo wielu wątków i czasoprzestrzeni fabuła jest spójna. 

Książka jest piękna i ważna. Ale pozostawia nas jednak bez nadziei... na ocalenie, na spokój, na odkupienie win. Ale to zdradza nam już przecież tytuł...