sobota, 12 kwietnia 2014

Romans, którego nikomu nie życzę



Mario Vargas Llosa, Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki,
Vargas Llosa M., „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007
tłum. Marzena Chrobak
s: 380

To kolejna książka o miłości, ale jakże inna, jakże niezwykła, jakże bolesna. Nie od dziś się zastanawiam nad tym, czy lepiej mieć miłość spokojną i ułożoną, czy żyć na krawędzi i ciągle balansować nad przepaścią pożądania i bólu. Czy kobieta jest bardziej kobietą, gdy otacza ją ciepły powiew stabilnego uczucia, czy gdy jest pożądana do granic obłędu, ale wciąż niepewna trwałości uczucia? Czy można być kochaną i pożądaną stąd do wieczności?

Ricardo był grzecznym chłopcem, który chłopcem pozostał nawet w skórze mężczyzny. Pewnego dnia na drodze nastoletniego Ricardo staje Chilijeczka Lily, która już odtąd na zawsze uczepi się życia biednego chłopca, pasożytując na jego słabościach. Ricardo zakochał się beznadziejnie, czym skazał się na dożywotnią rolę pocieszyciela. Lily była wyrachowana i swój cel widziała w wyrwaniu się z biedy. Szukała mężczyzn ze stanowiskiem i pieniędzmi, wielokrotnie zmieniała imię i nazwisko, ale zawsze z podkulonym ogonem wracała w ramiona, a właściwie do łóżka Ricarda. Przy nim lizała swoje rany, przy nim od nowa budowała swoją wartość i pewność siebie, przy nim też przypominała sobie, że nie chce żyć w nędzy. Uciekała, by znów zasmakować wykwintnego życia i finalnie ponieść jeszcze większe obrażenia. A Ricardo po lekkich dąsach przyjmował ją z powrotem w pełni świadomy, że pielęgnuję ją dla innego. Tak to wyglądała miłość grzecznego chłopczyka i niegrzecznej dziewczynki.

Ricardo był dobry do szpiku kości. I nie o miłość tu chodzi, ale o wszystko, co robił. Był też bojaźliwy, zachowawczy, nudny. Brał to, co przyniósł mu los i godził się na wszystkie możliwe poniżenia. I chociaż obiecywał sobie i Lily, że to po raz ostatni, zawsze zmieniał zdanie. Jak można go było kochać?!

Lily, pochodząca z bardzo biednej rodziny i w młodości zapewne nie raz wykorzystana przez mężczyzn, nabrała przekonania, że pieniądz daje szczęście i władzę. Przybrała maskę wyzwolonej i zaradnej kobiety, chociaż w środku nadal pozostała mała dziewczynką, która potrzebuje przytulania i komplementów. Ricardo świetnie się do tego nadawał, jego uwielbienie dodawało jej skrzydeł. Niestety nie do końca potrafiła wyzbyć się wyrzutów sumienia i litości, ale nie sądzę, by kochała go jak kobieta mężczyznę. Prawdopodobnie nie umiała kochać. Lily źle sobie wymyśliła ten świat.

Mario Vargas Lllosa stworzył romans inny niż wszystkie i to mu się chwali, ale czy to była historia miłosna, pozostawiam już Wam do oceny. Ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to opowieść o dwóch zmarnowanych życiach, które rozjaśniło kilka iskier szczęścia. Ale może dla tych iskier warto żyć?


Czytaj tego autora: "Listy do młodego pisarza"

piątek, 4 kwietnia 2014

Wstyd i strach



Khaled Hosseini, Chłopiec z latawcem,
Hosseini K.., „Chłopiec z latawcem”, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2011
tłum. Maria Olejniczak-Skarsgard
s: 408

Każdy z nas czegoś się wstydzi. Każdy ma na swoim dysku twardym czyny, które najchętniej usunąłby z pamięci jednym przyciskiem. Jesteśmy zbiorem swoich błędów i wstydliwych postępków, choćbyśmy chcieli wierzyć, że to dobre czyny nas określają. Ale jest odwrotnie. Jeśli jest w nas choć odrobina przyzwoitości, nigdy nie zapomnimy o swoich przewinieniach, to one będą nas kształtowały, ciągnęły w dół lub popychały do przodu. Win nie zapomną nam także inni ludzie, choćby próbowali nas o tym przekonać. Czy życie ma w takim razie sens, skoro win nie można odkupić? Tak. Wciąż można żałować, przeprosić, wyciągnąć wnioski i… nauczyć się żyć z przekonaniem, że coś spartaczyliśmy.

Po lekturze Tysiąca wspaniałych słońc postanowiłam nie wracać zbyt szybko do afgańskiego świata i do nieco przesłodzonego pisarstwa Hosseiniego. Ale książka została mi podrzucona, przeczytać ją i tak kiedyś chciałam, więc nie odmówiłam, od razu skazując powieść na bezlitosne porównania.

Amir, syn zamożnego i wpływowego Afgańczyka wychowuje się razem z Hassanem, który wraz z ojcem służy w domu bogacza. Czas upływa im na zabawie, wędrówkach czytaniu i snuciu opowieści. Dzieli ich jednak zbyt wiele. Niskie pochodzenie i status społeczny Hassana nie pozwolają Amirowi traktować tej przyjaźni poważnie. Ogranicza go wstyd. Nie potrafi znaleźć w sobie wystarczająco siły, by ten wstyd obśmiać, by uczynić go nieistotnym. Jego słabość i niepewność wynika poniekąd ze złych relacji z ojcem, u którego szuka podziwu, dumy i takiej zwyczajnej codziennej bliskości, a znajduje jedynie chłodną krytykę. Ojciec Amira okazuje za to sporo względów Hassanowi, co tylko dolewa oliwy do ognia. Amir przepełniony żalem, zazdrością i kiełkującą gdzieś tam w środku nienawiścią do Hassana dopuszcza się czynu strasznego – jak szczur schowany w norze przygląda się biernie upodleniu i krzywdzie Hassana. Paraliżuje go strach, niemożność podjęcia błyskawicznej decyzji, a może w duchu cieszy się, że Hassan dostaje „za swoje”? Tchórzy i odór tego postępku będzie się za nim ciągnął do końca życia, choćby nawet odkupił winy i zasłużył na wybaczenie. Bierność to też przestępstwo. Wobec życia.
Nie lubiłam Amira ani przez chwilę. Tchórzostwo to dla mnie objaw zgniłej duszy i nie znajduję dla niego usprawiedliwienia. Hassan za to wydawał mi się za idealny, niemal święty, ale przedstawiony w narracji pierwszoosobowej miał do tego prawo. Hosseini nie wzruszył mnie już tak bardzo, jak za pierwszym razem. Nabieram przekonania, że pisze pod publiczkę, sztampowo, nieco baśniowo. Emocje są proste, symbole banalne (przyjaźń, wina, odkupienie), ale cóż mogę poradzić na to, że czyta się go znakomicie, szybko, a jego słowa płyną niczym opowieść Szeherezady. Najbardziej podobał mi się motyw latawców (w Afganistanie do tradycji należą zawody w puszczaniu latawców), który symbolizują rywalizację, współpracę, poświęcenie i oczywiście wolność.


Czytaj tego autora: "Tysiąc wspaniałych słońc"

piątek, 7 lutego 2014

Wypłakać się do końca



Majgull Axelsson, Kwietniowa czarownica
Axelsson M.., „Kwietniowa czarownica”, W.A.B., Warszawa 2002
tłum. Halina Thylwe
s: 492

Gorycz to powikłanie pochorobowe. Dotyka tych, którzy nie mogą wypłakać się do końca. [s. 367] 

Zastanawiam się czasem, na czym polega fenomen pisarzy, którzy wciąż piszą na jedną modłę, ośmielę się nawet stwierdzić, że posługują się jednym schematem, a jednak zadziwiają i wabią do siebie kolejne rzesze czytelników. Na przykład taką Axelsson łatwo można przejrzeć. Po jej powieści zwykle sięgam latem, gdy za oknem żar spływa z nieba i herbata mrożona już nie wystarcza. Bo wiem, że jej słowa ścinają serce w jednej chwili, robi się zimno i skwar lata odchodzi w niepamięć. Mróz. Nie ma miłości. Jest żal, gorycz, tłamszony ból. Jest wszystko to, co wolelibyśmy ukryć głęboko na dnie duszy albo najlepiej wyrzucić z siebie na zawsze, gdyby tylko było to możliwe.

Desiree przyszła na świat chciana, ale sprawiła wielki zawód swojej matce, przywlekając za sobą na świat nieuleczalną chorobę. Kalectwo. Los odwrócił się od niej. Stała się niechciana. Niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu wegetuje zamknięta w swoim ciele. Posiada pewien niezwykły dar, więc może przyglądać się życiu innych, ale sama żyje jakby obok świata. Ma pretensje o to, że ktoś ukradł jej życie. W dodatku nikt nie pamięta, że w kalekim ciele uwięziony jest zdrowy umysł i okaleczona dusza. Pozostaje wegetacja i  żal.

Są też trzy kobiety, które na pozór niewiele mają wspólnego, a jednak coś jej łączy – wszystkie zostały porzucone przez swoje matki i znalazły azyl pod dachem Ciotki Ellen. Nie tworzyły idealnej rodziny. Naznaczone przez los, skrzywdzone, z pokaleczoną kobiecością nigdy nie stały się sobie bliskie, ale jednak zostały zmuszone w dorosłym życiu do odgruzowania dawnych relacji i rozliczenia się z przeszłością. Okazuje się, że z dzieciństwa w dorosłe życie często zabieramy z sobą ogromny bagaż emocjonalny, mnóstwo niezaleczonych ran i nieprzebaczonych krzywd. Jak z tym żyć?

Ciężko pisać o tej książce, by nie zdradzić zbyt wielu szczegółów. I chociaż w powieściach Axelsson nigdy nie chodzi o fabułę tak bardzo, jak o podszewkę emocjonalną, nie chcę odbierać wam przyjemności rozgarniania mroków tajemnicy rodzinnej głównych bohaterek. Nie mogę powiedzieć, że Kwietniowa czarownica napawa optymizmem. Raczej utwierdza w przekonaniu, że nie zawsze istnieje wyjście z krytycznej sytuacji, a życie nie wszystkich obdarowuje po równo. Czy to znaczy, że mamy się poddać? Nie. Wystarczy dobrze się wypłakać.


Moja ocena: 5/6

Czytaj tego autora: "Dom Augusty"

sobota, 18 stycznia 2014

Portret rodziny



Paweł Sanajew, Pochowajcie mnie pod podłogą
Санаев П., „Похороните меня за плинтусом”, Астрель: АСТ, Москва 2012
s: 270

Czy można stworzyć idealny, a przynajmniej dobry portret własnej rodziny odżegnując się od błędów innych? Czy można ominąć błędy popełniane przez naszych rodziców i kroczyć własną drogą światła? Wystrzegam się błędów, a popełniam je codziennie i chcę wierzyć, że ich świadomość jest wystarczającym rozgrzeszeniem. A co z tymi błędami, które kryją się za nieświadomością? Jak bardzo zaważą one na losie mojej rodziny i przyszłym życiu mojego dziecka?

Powieść Sanajewa Pochowajcie mnie pod podłogą to w Rosji powieść kultowa. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że opisuje historię rodziny sławnej, dziś powiedzielibyśmy medialnej i, jak się okazuje, dysfunkcyjnej. Wydana w atmosferze skandalu była doskonałym kąskiem dla mediów i złaknionej sensacji publiczności. Narratorem powieści jest ośmioletni Sasza, który naiwnie opowiada o swoim małym świecie. Brak tu jego własnych opinii, zewsząd słychać tylko jęki babki, jego opiekunki. Matka mieszkająca z kochankiem była według słów babci niezdolna do zajmowania się synem. Sasza jako dziecko chorowite większość czasu spędzał w domu pod ostrzałem wyzwisk i przekleństw babci - kobiety rozgoryczonej, nieszczęśliwej i rozczarowanej życiem, która cały sens swojego życia skoncentrowała na wnuku. Niestety, niezdolna do miłości, przygnieciona własną porażką zamienia życie Saszy w piekło wypełnione dziwnymi praktykami medycznymi, żalami, pretensjami i wyzwiskami pod adresem córki, matki chłopca. Babce opieka nad Saszą, którą nazywa krzyżem, zastępuje sens życia i pogrzebane aspiracje. Trzyma się go pazurami, bo Sasza tak naprawdę był jej ostatnią szansą na usprawiedliwienie własnej egzystencji.

Sasza bał się babci. Nazywał się niedobrym dzieckiem, bo czasami chcący-niechcący robił babci na złość. A babcia przecież poświęciła dla niego całe życie. Straszne to. Bo tak naprawdę to ona poświęcała życie Saszy dla siebie. Poświęcenie nie jest równoznaczne z miłością. Jeśli się pojawia to znaczy, że w złym czasie znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu. Gdy wiemy, co jest ważne, nic nie trzeba poświęcać. Proste. Może nie zabrzmi to dobrze, ale jestem dumna, że jeszcze nigdy nie poświęciłam się dla własnego dziecka i nigdy nie chciałabym, że ono kiedykolwiek poświęcało się dla mnie. Bo czy trzeba coś poświęcać, by być dobrym rodzicem-dzieckiem-małżonkiem? Ale może po prostu rozumiem miłość inaczej.

Książka denerwowała mnie. Życie Saszy było tak beznadziejne i niesprawiedliwe, że miałam ochotę krzyczeć i trząść nim, matką, babką. Jak można tak marnować dziecku życie? Jak cała rodzina może się bać jednej apodyktycznej choleryczki? Drażniła mnie niemoc, drażnił mnie naiwny obraz rodziny rysowany pierwszoosobową narracją Saszy. A wszystko to doprawione charakterystycznym rosyjskim humorem. Ale chyba najbardziej denerwowała mnie świadomość, że autor (dziś znany pisarz i reżyser) na światło dzienne wywlókł, mniej  lub bardziej dosłownie, brudy swojej rodziny. I oczywiście na tym zarobił. Może była to zemsta, może próba rozliczenia się z przeszłością, dla mnie - utrata wiarygodności. 

Podobna refleksja tu i tu

Moja ocena: 3/6