piątek, 2 stycznia 2015

Walenie do drzwi

Oficjalny plakat filmu
Plac Zbawiciela, 2006 
reż. Krzysztof Krauze, Joanna Kos-Krauze

Właśnie dlatego nie zamykam Krainy na zawsze. Zostawiam ją na chwilę takie jak ta, kiedy zalewa mnie fala emocji tak wielka, że już nie chce mi się mówić. Że pozostaje mi jedynie wyrzucić z siebie chaos słów. Kto będzie chciał, przeczyta, kto nie, przeskoczy sobie na inną stronę, ale przynajmniej nikt nie popatrzy na mnie z niepokojem i litością. A więc obejrzałam Plac Zbawiciela, jakimś cudem po raz pierwszy….

Warszawa. Młode małżeństwo koło trzydziestki, Bartek i Beata, z dwójką dzieci, próbuje ułożyć sobie życie. Niezamożni, ale zakochani, z optymizmem patrzą w przyszłość. Postanawiają kupić mieszkanie. W oczekiwaniu na klucze, żeby zaoszczędzić, wprowadzają się na kilka miesięcy do matki Bartka. Scenariusz jakich wiele, podobny choćby do mojego. Co poszło nie tak? Deweloper bankrutuje, pieniądze znikają, małżeństwo popada w tarapaty finansowe. Jakże trudna okazuje się miłość w tak niewygodnej nowej sytuacji życiowej, szczególnie gdy prawa do intymności w nieswoim mieszkaniu pozbawia matko-teściowa. Skrajna frustracja. Od razu na wierzch wypływa niechęć teściowej do pochodzącej ze wsi niewykształconej i bezrobotnej synowej. Rozpoczynają się regularne awantury, poniżania i upokorzenia, niejednokrotnie prowadzące do tego, że młoda kobieta nie może dostać się do mieszkania. Beata nie może liczyć na wsparcie męża, który wydaje się być pod nieuleczalnym wpływem socjopatycznej matki. Co gorsza, w obliczu problemów postanawia odwrócić się na pięcie i znajduje sobie bogatą kochankę. Zostawia żonę, dzieci, matkę i problemy finansowe i wcale nie zamierza chodzić z tego powodu ze spuszczoną głową. Dla Beaty kończy się życie. W innych nie znajduje wsparcia, a w sobie siły, by stawić czoła problemom. Do głowy przychodzą jej tylko ostateczne rozwiązania.

Płakałam jak bóbr, mniej więcej od połowy aż do końca filmu, a pierwsza refleksja, która przyszła wraz z końcowymi napisami to: dobrze, że ja nie jestem taka bezsilna, że jestem wykształcona, mam pracę. Wewnętrzna siła jest najważniejsza. Bo po obejrzeniu filmu Krauzego wiara w INNYCH ludzi kurczy się. Nie chce ci się wierzyć, że ludzie potrafią wskrzesić w sobie tak straszną obojętność i taką gotowość do psychicznego skatowania drugiego człowieka. Coś w tym jest, że wystarczy dać przyzwolenie na takie traktowanie, tulić się do nogi i dać się kopać, a ludzie to wykorzystają. Ale czy można pozwolić sobie na bycie hardym, gdy brak pieniędzy zmusza nas do bycia zależnym od cudzej łaski? Tak, bieda może doprowadzić do rozpadu małżeństwa, choroby psychicznej, samobójstwa… I jakże cynicznie brzmi teraz hasło, że pieniądze szczęścia nie dają. Dają – większą SZANSĘ na szczęście niż bieda. Zresztą nikt nie wie, gdzie się zaczyna i kończy bieda. Czy już jestem bogata, czy jeszcze biedna?

A czy słyszeliście kiedyś o dziedziczeniu nieszczęść? Piętnujemy swoje dzieci swoimi lękami i doświadczeniami. One nie chcą, ale muszą być skażone naszą wizją świata, naszą niską samooceną, naszą nieumiejętnością kochania. Matka Bartka prawdopodobnie napiętnowała jego małżeństwo swoimi tragediami, a ich dzieci również odziedziczą ten ból i przekażą go dalej. Dajmy zatem swoim dzieciom co innego: naszą dumę i szacunek do siebie i świata, naszą radość i poczucie humoru, naszą siłę do walki z własnymi słabościami i miłość do innych ludzi. Dajmy im wiarę w moc własnego JA, by w chwilach najgęstszego mroku wiedziały, gdzie szukać pomocy, by potrafiły się podnieść z kolan, by wiedziały, że są najważniejsze i ich życie jest wiele warte.

Paradoksalnie film dał mi nadzieję i utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem na właściwej drodze, ale równocześnie pokazał mi, że są też ludzie, którym brak tego przekonania, którzy chcą, by usłyszeć ich walenie do zamkniętych drzwi. Musimy je zatem usłyszeć.

Film – dzieło sztuki. Wielki żal, że zabraknie już wśród nas Krauzego…

11 komentarzy:

  1. Wyjątkowa książka jak czytam. Zapiszę tytuł i poszukam, aby przeczytać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mogę, przecież to film - czytając takie komentarze można się załamać.

      Widziałam dawno ten film, ale pamiętam, że zrobił na mnie spore wrażenie. Teraz pewnie przeżyłabym go jeszcze bardziej. I jeszcze w obliczu śmierci Krauze to już w ogóle. Świetny tekst, pisz więcej podobnych i nie deprymuj się takimi komentarzami, bo zapewniam, że są ludzie, którzy czytają, a nie tylko bezmyślnie komentują.

      Usuń
    2. blannche, wiem, że są tacy, którzy czytają - dla nich piszę. No i dla siebie. I dziękuję, że TY przeczytałaś :)

      A jeke chodziło może o http://lubimyczytac.pl/ksiazka/28030/plac-zbawiciela
      Chociaż ja, tak jak zauważyłaś, pisałam o filmie ;)

      Pozdrawiam cieplutko

      Usuń
  2. Miałam podobne odczucia, to był porażający i przerażający film, jeszcze przez trzy dni po nim miałam depresję. Z gatunku tych dobrych, ale tak wbijających w ziemię, że nie aż nie chce się do niego wracać. Wzdrygam się na samo wspomnienie.
    Miło Cię tu znów widzieć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. naia, dziękuję :) tak bardzo chcę tu zaglądać częściej , ale czas gdzieś ucieka między palcami... ale miło, że ktoś jeszcze pamięta :))

      "Plac Zbawiciela" wgniótł mnie w fotel, zdruzgotał i otrzeźwił równocześnie. Najpierw załamałam się, potem pomyślałam, że grunt to wychować dzieci w poczuciu własnej wartości i zaszczepić w nich empatię, żeby uniknąć takich tragedii. Może to naiwne, ale pokrzepiająca jest myśl, że mamy na cokolwiek wpływ...

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Pamiętam, pamiętam! Jesteś jedną z osób, które tworzyły tę starą dobrą blogosferę książkową, jaką pamiętam, a teraz, wśród tych nowych twarzy, czuję się trochę jak dinozaur :) Nastąpiła chyba jakaś zmiana warty, wiele blogów, które lubiłam umarło śmiercią naturalną, ale mam nadzieję, że z Twoim tak się nie stanie i jednak uda Ci się raz na jakiś czas coś skrobnąć, bo zawsze miło mi się Ciebie czytało! Pozdrawiam i trzymam kciuki za Twój powrót na dobre :)

      Usuń
    3. Oj, naia, jak mi miło :))) Faktycznie już od pięciu lat bujam po blogosferze, chociaż ostatnio raczej jako efemeryda ;) Na szczęście nie potrafię się na zawsze pożegnać z czymś, co tworzyłam przez tyle lat, chociaż widzę, że strona techniczna bloga coraz bardziej zaczyna szwankować (jakieś błędy, coś nie działa, jak powinno)...Denerwujące to. Ale cudownie jest wiedzieć, że ktoś czeka, pamięta i czyta. Ach! Postaram się!!! :D

      Usuń
  3. Oglądałam dawno temu, pamiętam, że było to dla mnie dzieło wybitne, koniecznie muszę sobie przypomnieć ten film!

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę koniecznie sięgnąć po tę książkę! :) Uwielbiam czytać, a po twojej recenzji... no cóż... zachęciłaś mnie. :) Oczywiście najpierw książka, potem film :)
    Zapraszam do mnie :) Mam nadzieję, że skomentujesz. :) http://story-one-of-them-darkangel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj tak "Plac Zbawiciela" jest dla mnie jednym z ważniejszych filmów ostatnich lat. Widziałam już kilka razy i za każdym razem mnie wywala na lewą stronę. Za każdym razem kiedy trafiam w tv obiecuje sobie, że nie pozwolę się wywalić ponownie na lewą stronę, że po prostu nie obejrzę, przełączę, schowam pilota i za każdym razem oglądam i płacę łzami. Fabuła, gra aktorska, klimat, wiarygodność. Wszystko w tym filmie jest.

    Pozdrawiam Papryczka (ach zatęskniłam do samej siebie piszącej bloga echh)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Papryczko, nie ma co tęsknić, wracaj do pisania :) Nie wiem czy ja jeszcze kiedykolwiek wrócę do tego filmu, dla mnie jest zbyt prawdziwy i niosący złą wróżbę... Przeraża mnie taka wizja świata, której przecież gdzieś tam ktoś doświadcza. Jednak zobaczyć choć raz trzeba koniecznie!
      Pozdrawiam!

      Usuń