piątek, 11 września 2015

Pani samej siebie

Oficjalny plakat filmu
Frida, 2002
(oryg. Frida)
reż. Julie Taymor


Widziałam ten film wiele razy, ale jakoś nigdy nie mogę przejść koło niego obojętnie. Coś wewnątrz każe mi na nowo zagłębiać się w ten świat kalekiej kobiecości, która krwawi i jednocześnie triumfuje, która jest delikatna i okrutna zarazem. Być taką kobietą. A może nie być. Silną, zmysłową, nasiąkniętą bólem. I cierpiącą tak bardzo, że tylko sztuka jest w stanie wyrazić i zrozumieć to cierpienie.

Frida to historia jednej z najsłynniejszych meksykańskich malarek, Fridy Kahlo, której młodość i całe życie zostało naznaczone, jak sama zwykła mawiać, przez dwie tragedie: wypadek autobusu, którym wracała ze szkoły i spotkanie Diego Rivery. Trudno powiedzieć, które wydarzenie przysporzyło jej więcej bólu i bardziej wpłynęło na jej malarstwo. Prawdopodobnie oba te doświadczenia przyczyniły się do tego, że stała się tak przejmującą artystką. Wypadek złamał jej ciało, Diego Rivera życie. Słynny meksykański malarz kochał Fridę namiętnie i szalenie, niestety równie szalenie pożądał innych kobiet, do czego zresztą przyznawał się z naiwną prostodusznością. Frida próbowała uwolnić się od niego, ale jak się okazało, więcej ich łączyło niż dzieliło. Cierpienie było wpisane w życie Fridy. Nie przyjmowała go jednak ze spuszczoną głową. Brała je dumnie, z godnością, zawsze biegnąc pod wiatr i tylko jej obrazy pokazywały, co naprawdę rozgrywa się w jej sercu i głowie, obrazy przerażające i piękne zarazem, takie, od których chce się odwrócić wzrok, ale nie można...

Maluję siebie, ponieważ jestem tematem, który znam najlepiej.... Mawiała Frida, którą kalectwo na zawsze odgrodziło od ludzi. Była tak niedoskonała... Piła, paliła i klęła gorzej niż niejeden mężczyzna, była uparta i głośna, o raczej mało subtelnej urodzie, a jednak tak pociągająca i niezwykła, że nieraz łapałam się na tym, że jej zazdroszczę. Zazdroszczę pełni życia, którą potrafiła mimo wszystko odnaleźć i siły, by do końca walczyć o tę cząstkę życia, która jej została.

A co mnie najbardziej zaskoczyło? Salma Hayek w roli Fridy. Kto by pomyślał?

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam ten film... uwielbiam Fridę, jej malarstwo mnie fascynuje, a życie... porusza. I czasami trochę jej zazdroszczę ;)
    A Salma Hayek - czemu nie? jeśli nie ona, to kto?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolory w tym filmie oszałamiają! Mnie się bardzo podobał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym zagrać Fride. Myślę że prawdziwa sztuka zawsze ma fundamenty zbudowane z cierpienia. Miłość to tylko detale w wykończeniu i czasem nasycenie kolorem. Cierpienie i miłość w malarstwie to światłocienie i kontrasty😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie to ujęłaś... Do dziś pamiętam słowa Agnieszki Chylińskiej sprzed lat, gdy zasłuchiwałam się w jej muzyce, która przyznała, że nie umie tworzyć, gdy jest szcześliwa. Życie musi jej dowalić, by poczuła wenę. Myślę, że wielu artystów tak ma.

      Usuń