Mary Reilly, 1996
(oryg. Mary Reilly)
reż. Stephen
Frears
Nęka mnie ostatnio myśl, że zło przemawia przez nas niezależnie od naszych
intencji. Możemy jak z klocków budować wieżę z dobrych uczynków, ale i tak
ostatecznie wszystko runie. Zło jest nieodłącznym elementem
człowieczeństwa i potrafi objawić się na różne sposoby. Zło jest, gdy ranimy –
innych z premedytacją, ale również, siebie, obcych, nieświadomie… I to nie jest
mniejsze zło. To tylko inne zło. To nie znaczy, że powinniśmy mu się poddać,
ale musimy zaakceptować jego istnienie. I spróbować je uśpić jak
najdłużej.
Mary Reilly to film,
który przeraził mnie, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Zapamiętałam okrutny rytuał oprawiania przez
służbę węgorzy, bladą twarz Julii Roberts z przerażonymi czarnymi oczkami i
odciętą głowę Glenn Close. Po latach strach został zdegradowany do lekkiego
niepokoju i stał się kropką nad "i" moich rozważań nad dwoistością ludzkiej natury.
Film przybliża nam historię Doktora Jekylla i Pana Hyde’a z perspektywy
służącej Mary (adaptacja powieści Valerie Martin). Obok Julii Roberts, która
zagrała raczej nietypową dla siebie rolę zahukanej służącej trawioną
wewnętrznym ogniem pojawia się, w jak najbardziej godnej siebie roli, John
Malkovich. Pod osłoną charakteryzacji wciela się w obu panów, jednego trzymając
w ryzach konwenansów i ogólnej niemocy, drugiego hojnie obdarzając szaleństwem i zwierzęcym magnetyzmem.
Historia bardzo dosłownie traktuje o dwoistości ludzkiej natury, którą
to Doktorowi Jekyllowi w rezultacie eksperymentu udało się fizycznie rozdzielić, czego
miał szybko pożałować. Zła cząstka rosła w siłę, domagała się niezależności i swojego
prawa do istnienia. Zło przejawiało się w mordowaniu, rozpuście i w
zezrzwięceniu. Ale złem było również pożądanie (bo o miłości tu chyba mówić nie
wolno) do służącej Mary, którego Doktor nie śmiał wywlec na światło dzienne. Dopiero
Pan Hyde odważył się zerwać więzy konwenansów. Zło okazuje się być zatem występkiem
przeciw społeczeństwu. Czyli gdybyśmy wcześniej nie wymyślili zasad i moralności, dziś wszyscy byśmy mordowali
i żyli w poligamii, bo TAKA jest natura człowieka? Zło jest w zgodzie z naturą?
Wolę w to nie wierzyć. Zło to mała cząstka, która potrafi szybko urosnąć w siłę, gdy trafi na podatny grunt. Może więc lepiej zdefiniować zło w odniesieniu do swojego mikrokosmosu, a złem
jest każde zadawanie bólu osobie, którą kochamy. Może lepiej pojąć mniejsze
rzeczy.
I nie jest to pesymistyczne przesłanie. Akceptacja istnienia zła jest
lepsza niż przymykanie na nie oczu. Mój świat jest czarno-biały, nie uznaję
półśrodków i to też jest złe, bo zło czasami chowa się pod szarościami i
trwa tam niezauważone…
Tyle wspaniałych filmów ostatnio obejrzałam... Niestety przez nie zwątpiłam na trochę
w człowieka i stąd te ponure przemyślenia. Poza tym książka, którą
czytam również nie podnosi mnie na duchu. Boli każda linijka. Ale to wina
listopada. Tak to już jest.
Moja ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz