poniedziałek, 20 lutego 2012
Odgrzewane wzruszenia
Matka swojej matki, 1996
reż. Robert Gliński
Dawniej wydawało mi się, że jestem skazana na niezrozumienie. Byłam ja i reszta świata. Ja i moja rozedrgana wrażliwość. Nikt nie mógł dotrzeć do mojego środka i ukoić łkania. Wewnętrzna tęsknota nie wiadomo za czym zżerała moje trzewia. Dziś cieszę się, że nie jestem już nastolatką i trochę lepiej radzę sobie z niemocą. Nie wyolbrzymiam.
Okres mojego dojrzewania stał pod znakiem wiecznego konfliktu z matką. Ciskałam się jak zranione zwierzę, kąsałam i prychałam, nie dawałam się pogłaskać, choć tego pragnęłam najbardziej. Jakież to było męczące…
Miałam milion pytań, potrzebowałam odpowiedzi. Chciałam wiedzieć, dlaczego relacja matka-córka jest tak ważna, a zarazem tak trudna. Odpowiedzi nie szukałam u źródła, ale przyswajałam cudze wizje, z których ostatecznie wyłoniła się moja prawda. Dziś jestem daleka od tych „traumatycznych” przeżyć i mądrzejsza o kilka doświadczeń. Czasami jednak wracam do swoich refleksji sprzed lat, które ze snu zimowego budzą takie filmy…
Kino polskie cieszy mnie swoją odmiennością, czasem niedopracowaniem. Słabe udźwiękowienie mogło irytować, ale ja czułam, że oglądam produkcję z rodzimego podwórka. Cieszyłam się jak dziecko. Do tego minimum kolorów, prosta fabuła. Dziewiętnastoletnia Alicja (Maria Seweryn), tuż przed maturą w szkole muzycznej, przypadkiem dowiaduje się, że została adoptowana. Jej przybrana matka, Barbara, (Joanna Żółkowska) zachowała tę informację dla siebie, budując wokół Alicji idylliczny świat dobrobytu, miłości i spełnianych marzeń. Dziewczyna postanawia dowiedzieć się, kim jest jej biologiczna matka. Odszukuje Ewę (Krystyna Janda), skłonną do depresji niedoszłą piosenkarkę o wątpliwej reputacji, która wydaje się nie mieć żadnego wspólnego mianownika ze swoją córką. Tu rozpoczyna się fascynacja Alicji matką, która stoczyła się na samo dno i wciąż spada niżej. Pomaga jej i szuka w niej siebie. Gotowa jest poświęcić swoją sielankę, miłość matki, która zawsze była obok, muzykę… W tym samym czasie Barbara odkrywa w swojej duszy ciemne zakamarki. Wyłaniają się z nich uczucia, o których dotąd nie miała pojęcia: zazdrość, nienawiść, bezsilność, chęć zemsty. Poukładana pani doktor nie potrafi wygrać z wariatką, która wciąż targa się na swoje życie. Trzy kobiety ścierają się, by odnaleźć swoje miejsce w tym dziwnym trójkącie. Muszą się porozumieć.
Prosty film i pięknie zagrany. Można zarzucić mu sztampowość, ale mnie zachwyciły portrety trzech kompletnie różnych kobiet. Barbara – cicha, zrównoważona, skutecznie tłumiąca gniew (do czasu), zawsze w swoich kwadratowych garsonkach; Alicja – grzeczna, zahukana, bez świadomości swojego „ja”, dopiero spotkanie z drugą matką budzi w niej nieznane emocje; Ewa – wolny duch, zagubiona, przegrana, niedojrzała emocjonalnie, wiecznie na granicy depresji i szaleństwa. Alicja okazuje się wypadkową dwóch kompletnie różnych kobiet. Każdej z nich zawdzięcza cząstkę swojej duszy. Przyjdzie jej nauczyć się żyć z obiema.
W tym filmie mężczyźni nie są istotni. Są bo są, ale relacje między kobietami są o wiele bardziej złożone, parzą i mrożą jednocześnie. Film stawia wiele pytań: czy jest odpowiedni moment, by powiedzieć dziecku, że urodziła je inna matka? Czy można wybaczyć matce, która kiedyś zostawiła? Czy matka, która urodziła jest lepsza od tej, która wychowuje? Mnie zastanawia, skąd w adoptowanych dzieciach bierze się ta potrzeba, by poznać rodziców, którzy kiedyś ich nie chcieli… Nigdy tego nie zrozumiem. I na szczęście nie muszę.
Zapomniane kino. Polecam!
Moja ocena: 5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Skąd jest mi znany,Twój wewnętrzny tygiel?
OdpowiedzUsuńJestem "smakoszką" polskiego kina.Film o którym piszesz,rzeczywiście porusza wszystkie struny wrażliwości.Pytania,które postawiłaś długo jeszcze pozostaną bez poprawnej odpowiedzi,przynajmniej w naszej kulturze.
Pozdrawiam.
Myślisz, że w innej kulturze łatwiej na nie odpowiedzieć? To chyba kwestia ludzkiej natury: odkładanie trudnych rozmów na później, zatajanie prawdy dla wygody, przeświadczenie, że lepiej jest wszędzie tam, gdzie nas nie ma... To cały człowiek ze swoją pokręconą wizją szczęścia.
UsuńPozdrawiam refleksyjnie:)
Pisząc o kulturze,miałam na myśli bardzo szerokie jej rozumienie.Trudno w kilku słowach wypowiedzieć się na tak złożony temat.
OdpowiedzUsuńMasz rację-szczęście,to wizja.Każdy z nas ma inną,ja Ci życzę-dwóch takich samych.
Pozdrawiam refleksyjnie i filozoficznie:)
Inez, ten film zawsze robił na mnie ogromne wrażenie - ale nie oglądałam go całe wieki, więc nie wiem, jak zareagowałabym teraz.
OdpowiedzUsuńO tym samym myślę zawsze, gdy widzę filmy/czytam książki na temat dzieci adoptowanych - skąd ta obezwładniająca chęć poznania, sprawdzenia, gdzie ma się korzenie, zbadania, nawet, jeśli życie, które się posiada, w zupełności wystarczy - tu jest to doprowadzone do skrajności - przecież Ewa niszczy Alicję, niweczy każdą szansę, którą dziewczyna jej daje, a ona wciąż wraca, wciąż, jak wierny pies, macha ogonem na jej widok... Niepojęte...
Siła tego filmu to doskonałe role aktorskie - a ja wciąż myślę, że role Alicji i Ewy są tak wyraziste, bo Janda i Seweryn to matka i córka. Choćby nie wiem, jak mocno się kochały - na pewno mają w swoich kontaktach jakiś konflikt, jakieś zgrzyty, jakieś zapałki, które zapalają się od samego na nie patrzenia....
Piękny film - przynajmniej we wspomnieniach...
Ściskam...
To był mój powrót do tego filmu po kilkunastu latach i zrobił na mnie takie samo wrażenie jak kiedyś. To znaczy mocne. Boli tak samo, chociaż ból jest nieco inny, bo oczywiście i na świat patrzę dziś inaczej. Lubię takie kino, gdzie nie najważniejsze są efekty, a dobra gra aktorska, gdzie jest tylko aktor i widz. Chyba tęsknię za teatrem...
UsuńPozdrawiam cieplutko i dziękuję za ślad:)
Nie widziałam tego filmu, bo prawie nie oglądam polskiego kina... jeśli chodzi o szukanie biologicznych rodziców... to chyba jest tak, że nie znosimy niewiedzy... i mamy potrzebę odkrywania... :)
OdpowiedzUsuńP.S. Chyba większość ludzi tak ma... że w zimę to szaro i ciemno... moim zdaniem warto z tym powalczyć czasem i właśnie pokolorować szare dni :) ja się staram tak robić, ale nic na siłę... :)
Uważaj na swoje gardło! Żeby Cię ta Nadzieja nie udusiła ;P
Nie zaniedbuj polskiego kina! Ja do niedawna też byłam z nim kompletnie na bakier, ale na szczęście odkryłam, że nasze rodzime produkcje to nie tylko głupkowate komedie. Też mamy coś do powiedzenia.
UsuńPS. Czytałam odpowiedź na Twoim blogu:)
Uściski przesyłam:)
Na pewno obejrzę. Lubię filmy z połowy lat 90'. Obecnie dużo miejsca poświęca się tzw. młodej-polskiej fali w kinie, wiele też przyznaje się nagród, ale od siebie powiem, że współczesne, polskie kino ani nie zachwyca, ani nie nastraja optymistycznie, ani tym bardziej nie przekazuje ważnych, podnoszących z ciemnoty, wartości, lecz właśnie wpędza w jeszcze większy nihilizm. Wszędzie tylko obrazy krzywd, wojny, wyuzdania fiz. i psych. co zresztą widać także w kinie światowym, także coraz częściej wracam do kina z przeszłych dekad.
OdpowiedzUsuńTego filmu - na szczęście i nie szczęście, sama nie wiem - jeszcze nie widziałam; mea culpa, tak więc spieszę wypożyczyć.
Pozdrawiam cieplutko; dosyć arktyczne tło a ze mnie ciepłolubne zwierzątko, więc umykam. :))
A ja ze współczesnego kina polskiego bardzo cenię Smarzowskiego, ale jego filmy faktycznie nie nastrajają optymistycznie. Dają za to do myślenia. Ale czasami dobrze jest obejrzeć film prosty w formie, a bogaty treścią. Taki wydaje mi się właśnie film Glińskiego.
UsuńA co do tła - to zimowy kamuflaż:))
Pozdrawiam i dziękuję za miłe odwiedziny:)
Piszesz "Czy matka, która urodziła jest lepsza od tej, która wychowuje? Mnie zastanawia, skąd w adoptowanych dzieciach bierze się ta potrzeba, by poznać rodziców, którzy kiedyś ich nie chcieli… Nigdy tego nie zrozumiem. I na szczęście nie muszę".
OdpowiedzUsuńMyślę, że to nie kwestia "lepsza" vs "gorsza". Przede mną takie doświadczenie. Moja Córka od zawsze rośnie z wiedzą, że jest adoptowana. Dziś jeszcze nie chce poznać swojej matki biologicznej, ale wiem, że kiedyś przyjdzie ten moment. Gdzieś w środku siebie czekam tego dnia, jak niegdyś matury. To zakodowane wewnątrz. Obawa płynąca z przekonań w jakich wzrastamy, z wartości jakie wpajają nam rodzice. A to nie będzie egzamin w którym każda z nas otrzyma od naszej Córki ocenę. To będzie egzamin dla mnie i dla niej, dla każdej z osobna, jak sobie z tym doświadczeniem poradzimy. Tak czy inaczej, pragnienie dzieci adoptowanych do poznania swoich korzeni zupełnie mnie nie dziwi. Będąc wychowywaną przez biologicznych rodziców, nie raz podejrzewałam, że traktują mnie "źle" bo nie jestem ich "prawdziwą córką". Czy przykre słowa, które wówczas ode mnie słyszeli bolały bardziej, czy mniej od tych, które ja słyszę od swojej nastoletniej Córki?
I jeszcze jedna refleksja: nigdy nie myślałam od biologicznej matce mojej Córki, że "jej nie chciała". Zawsze miałam serce pełne wdzięczności, że dzięki jej decyzji - zostałam mamą.
Pozdrawiam ciepło i dziękuję za głęboką, refleksyjną recenzję filmu, która skłoniła mnie do podzielenia się z Tobą swoimi spostrzeżeniami.
Nawet nie wiesz, jak bardzo ja jestem Ci wdzięczna za Twoje słowa, dzięki którym moja recenzja nabiera sensu i realnego wymiaru. Teraz widzę, jak mało wiem na ten temat i nie mam pojęcia, jakie emocje mogą towarzyszyć takiemu stanowi rzeczy. Podziwiam Cię, że powiedziałaś już córce o tym, że jest też druga, inna mama...Bo mamy mogą być dwie, tak? Paradoksalnie, w filmie bohaterka grana przez Jandę ciągle powtarza "matka jest tylko jedna", ale chyba nie zawsze tak być musi. Myślę, że swoją drugą "maturę" zdasz bezproblemowo, jeśli masz tyle miłości i zaufania do córki, chociaż pewnie nie obędzie się bez kilku draśnięć na sercu. Bo czy będziesz się umiała podzielić, gdy zajdzie taka potrzeba? Pięknie piszesz, naprawdę pięknie o wdzięczności do kobiety, dzięki której masz córkę. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, a to takie proste.
UsuńJeszcze raz, wielkie dzięki za komentarz!