poniedziałek, 20 grudnia 2010
Dlaczego nie znalazłam w sobie współczucia?
Jodi Picoult, Dziewiętnaście minut
Picoult J., „Nineteen Minutes”, Hodder, London 2008
s: 579
Jodi Picoult to amerykańska pisarka, która jakiś czas temu stała się niebywale sławna. Postanowiłam sprawdzić, na czym polega jej fenomen i czy przekonam się do niej równie szybko jak miliony innych czytelników. Jej sława na szczęście zdążyła już trochę spowszednieć, mogłam więc na jej powieść spojrzeć z bezpiecznego dystansu.
Tytułowe Dziewiętnaście minut to czas, który wystarczył sfrustrowanemu siedemnastolatkowi na przeprowadzenie krwawej zemsty na swoich rówieśnikach. Tyle minut zajmuje zazwyczaj skoszenie trawnika, pofarbowanie włosów czy obejrzenie serialu (bez reklam). Peterowi Houghtonowi tyle czasu wystarczyło na przeprowadzenie masakry w swoim liceum. Nie bójcie się, nie zdradziłam wcale zakończenia powieści; taki jest jej początek! Powieść kończy się procesem, ale to również nie jest najważniejsza informacja. Najistotniejsze jest to, co zawiera się pomiędzy początkiem i zakończeniem, czyli próba znalezienia odpowiedzi na jedno, pulsujące boleśnie pytanie: DLACZEGO? Co doprowadziło chłopca do takiej ostateczności? Dlaczego w amerykańskich szkołach coraz częściej zdarzają się takie dramaty? Kogo należy obarczyć winą?
Picoult bawi się czasem, cofa się, wtrąca do powieści retrospekcje. Dzięki temu akcja zwalnia, a my mamy chwilę na zastanowienie się: kto jest winny i gdzie znajduje się źródło tej destrukcyjnej agresji? Przekonujemy się, że Peter już swojego pierwszego dnia w przedszkolu został upokorzony i wyśmiany, a później było już tylko gorzej. Nie miał przyjaciół, był ofiarą i chętnie przystał na taką rolę. Właśnie dlatego nie znalazłam dla niego współczucia. Osoby, które przez tyle lat godzą się na poniżenie i nie wykonują najmniejszego gestu, by się temu przeciwstawić, nie zasługują na litość. Są niebezpieczne. To tykające bomby zegarowe, które wcześniej czy później zniszczą wszystko dookoła. Łącznie z sobą.
Osobą, która wzbudziła największe moje współczucie była Josie, przyjaciółka Petera z lat szczenięcych, która wyparła się go przy pierwszej lepszej okazji. Wmieszała się poza tym w toksyczny związek z chłopakiem, który pozbawiał jej osobowości i resztek wolnej woli. Chciała być popularna, czyli znajdować się w kręgu osób skupionych wyłącznie na sobie i silnych na tyle, by przekonać wszystkich o swojej nadrzędności. Z ulgą schowała się w ich cieniu. Na własne życzenie zrzekła się indywidualności. Przyznam szczerze, że temat „popularności w szkole” jest mi zupełnie obcy. Może dziesięć lat temu szkoły wyglądały inaczej, może nie zwracałam na to uwagi. Jedno wiem: poczucie wyjątkowości zawsze było dla mnie ważniejsze niż przynależność do grupy. Może jednak po prostu nigdy nie byłam NAPRAWDĘ samotna…
Styl Picoult mnie nie zachwycił. Książkę czyta się niezwykle szybko, momentami nie mogłam się od niej oderwać, ale bardziej przypomina mi ona czytadło niż pełnowartościową powieść. Przeczytałam i pomyślałam: straszne, ale z takim przechlapanym dzieciństwem nie można było się spodziewać niczego innego. Nie poczułam żadnego współczucia dla ofiar masakry, dla Petera, dla rodziców… I to nie dlatego, że jestem upośledzona emocjonalne. Picoult stworzyła szablonowe, papierowe postacie, które nie potrafiły zagrać na moich uczuciach. Może jestem wyjątkiem, nie wiem. Jednak w najbliższym czasie nie zamierzam sięgać po jej kolejną powieść.
Moja ocena: 4/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przeczytałam kilka książek tej pani i uważam, że z czasem trzeba sobie przerwę zrobić gdyż jej książki pomimo że ciekawe, interesujące- są bardzo schematyczne, chyba dlatego tak szybko i często pisze ta pani- ma swój patent.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie ''Jesień cudów'' podobałą mi się najbardziej.
czytałam swego czasu jedną książkę Pani Picoult i niby wszystko było ok, ale nie wywołała we mnie emocji jakich się spodziewałam... mam nadzieję, że przy następnych będzie inaczej. A "Dziewiętnaście minut" czeka już na półce na swoją kolej :)
OdpowiedzUsuńPicoult jest wtórna, ale mnie wciąga :) Tej nie czytałam, ale w tym temacie zdecydowanie polecam- "Musimy porozmawiać o Kevinie" i "Koniec Empire Falls", obydwie bardzo dobre :)
OdpowiedzUsuńA ja nie czytałam jej nic, więc spróbuję :P
OdpowiedzUsuńNie jesteś wyjątkiem. Ja po Dziewiętnastu minutach powiedziałam Jodi dość. ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko "Dziesiąty krąg" Picoult. W czasie lektury - podobnie jak u Ciebie - silne emocje, niechęć do powrotu do rzeczywistości, całkowite zanurzenie w świat powieści. Końcówka, która mnie rozczarowała i po pewnym czasie uczucie, że to nie była tak dobra książka, jak można by się spodziewać. Nie pozostawiła żadnych głębszych śladów.
OdpowiedzUsuńNiektóre książki nigdy nie będę arcydziełami;)
OdpowiedzUsuńMam ją i była to pierwsza książka Picoult, za którą planowałam się zabrać, ale jeszcze się jakoś nie złożyło... :)
OdpowiedzUsuńLotto, trudno mówić o przerwie, gdy się dopiero rozpoczęło przygodę z twórczością danego pisarza. Myślałam, że to jedna z jej lepszych powieści. Ale czuje się w niej pośpiech. Coś jakby: mam fajny pomysł, ale nie mam czasu zastanawiać się w jaką formę go ubrać. W kolejce czekają przecież kolejne pomysły... Picoult to umiejętny rzemieślnik, nie artysta.
OdpowiedzUsuńIsabelle, życzę Ci więc wielu emocji:) Wiesz, każda książka musi trafić na podatny grunt.
Seso, tak jak napisałam, czasami nie mogłam oderwać się od książki. Dobrze się czyta. Tego nie można jej odmówić.
Margo, masz rację, należy sobie wyrobić własną opinię. Ale może sięgnij po tytuły polecane przez dziewczyny powyżej.
Lili, ha! Jednak nie jestem dziwna:)
Lirael, też lubisz, gdy książka zostawia ślad w Twoim życiu? Dla mnie to jedyny wyznacznik dobrej lektury: gdy nie mogę się otrząsnąć jeszcze długo po odłożeniu książki. Obawiam się, że z Jodi Picoult tak nie będzie. No chyba że po prostu sięgnęłam nie po ten tytuł...
Nivejko, to wielka szkoda;))
Klaudyno, no to powodzenia, mam nadzieję, że na Tobie wywrze większe wrażenie.
Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie słowa za i przeciw:)
Spróbuję :)
OdpowiedzUsuńTak, ona pisze czytadła, na podstawie których później kręcone są filmy ; )
OdpowiedzUsuńSporo osób lubi takie książki - i dobrze, bo każdy czyta to, co go zachwyca i fascynuje xD
Pozdrawiam serdecznie!^^
Ja jeszcze nic tej pani nie czytałam:) pewnie spróbuję niedługo coś :)
OdpowiedzUsuńLuizo, to jeszcze filmy z tego powstają? Nie wiedziałam. Poniekąd rozumiem, że można ją lubić. Łatwo się wciągnąć w tę jej zaangażowaną społecznie pisaninę. Ale to nie moje klimaty:(
OdpowiedzUsuńAneto, czemu nie?;)
Pozdrawiam zimowo:*
Interesante...
OdpowiedzUsuń;) ja troszkę nie na temat... bo książki nie czytałam...
OdpowiedzUsuń.. ale chciałam Ci życzyć udanych świąt ;)
To chyba pierwsza negatywna recenzja twórczości Jodi Picoult z jaką się spotkałam. Niegdy nie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki, ale chyba już czas spróbować, by wyrobić sobie własne zdanie :)
OdpowiedzUsuńMała Mi, późno zajrzałam:( ale choć ze spóźnieniem w tle bardzo dziękuję:)
OdpowiedzUsuńM.N., naprawdę pierwsza?! Może inni się bali;) Żartuję, ale z całą pewnością Pani Picoult czegoś brakuje. Nie zamierzam jednak wyrabiać sobie zdania na podstawie jednej jedynej książki. Na pewno kiedyś do niej wrócę. Ale nie teraz.
Pozdrawiam serdecznie!
To głównie z tego powodu odłożyłam sobie na czas nieokreślony jej książki. Zmęczył mnie powielany w każdej książce tej pani "styl" pisania. W "Bez mojej zgody" styl ów był oryginalny, później, niestety, oklepany. Ale zawsze dobrze mi się ją czytało. Może kiedyś znowu sięgnę po książkę tej pani :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie i życzę spełnienia wszystkich czytelniczych marzeń w tym nowym, oby lepszym, 2011 roku :) :*
Barbaro, wybacz spóźniony komentarz. Powiem szczerze, że nie przyszłoby mi do głowy, że czytałaś Picoult:)) Naprawdę nie wydaje mi się, żeby za sto lat jej książki należały do klasyki gatunku. No chyba że się mylę...
OdpowiedzUsuńŚciskam