Joanna Lech, Joanna Lech
Lech J., „Kokon”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2019
s: 352
Znacie to uczucie, gdy czytacie książkę bardzo szybko, dławicie się słowami, emocje ciekną wam po brodzie, ale tak naprawdę nigdy nie chcecie jej skończyć i z niepokojem zauważacie trzy ostatnie strony?
To nie było to uczucie.
Najnowszą książkę Joanny Lech czytałam szybko, by ją wreszcie skończyć. Zostawić w tramwaju, oddać komuś, zakopać w parku. Dawno nie czytałam książki, której tak bardzo nie chciałam czytać, a jednak musiałam. Więc zanim zaczniecie, zastanówcie się trzy razy.
Tytuł sugeruje, że opowieść będzie o metamorfozie. Larwa zawsze przeistacza się w motyla, choćby nawet motyl miałby być ćmą. Wkroczyłam więc śmiało w mroczny świat Igi Imago, ściskając kurczowo w pamięci obietnicę finalnej metamorfozy. Tym samym zostałam bezwolnym świadkiem agresji i autoagresji, w której, niczym w bagnie, zanurzona była Iga: Iga-dziewczynka, Iga-nastolatka, Iga-kobieta. W domu nie działo się dobrze, matka była oschła i krytyczna, obwiniająca, biła. Było źle, ale podskórnie czułam, że to nie wszystko, że za mało, że widzimy tylko skutki, a brakuje przyczyn. W książce wszystko sprowadza się do przemocy, ofiara staje się oprawcą, prowokowanie agresji ściąga winę z kata, współczucie bardzo szybko zamienia się w odrazę. Nic tu nie jest czarno-białe. Zaczęłam podejrzewać, że autorka pogrywa ze mną, czytelnikiem i to książka jest kokonem, z którego nie mogę się wydobyć, by zaczerpnąć świeżego powietrza. A motyla nie będzie.
Książka jest chaotyczna. Ale właściwie chronologia wydarzeń nie ma tu żadnego znaczenia, gdziekolwiek zaczniemy czytać, wyleje się na nas takie samo wiadro pomyj. Czułam się źle fizycznie, czytając tę książkę i miałam wrażenie, że historia jest bardzo nierzeczywista, że to się nie dzieje, tylko umysł Igi produkuje takie naturalistyczne obrazy. Niestety, a może na szczęście, potknięcia o literówki (!) wybijały mnie regularnie z tego amoku i przypominały, że jest to tylko tekst.
Zakończeniem dostałam jednak jak obuchem w głowę. Ostatnie kilka zdań nadaje tej książce sens. Bez zakończenia ta książka jest tylko "wyrzygiem" myśli, że posłużę się retoryką autorki. Uważam to za bardzo ryzykowne posunięcie, bo wielu nie dotrze aż tak daleko...
Czy dostajemy metamorfozę?
Dostajemy odpowiedź.