Cortazar J., „Gra w klasy”, Kolekcja Gazety Wyborczej, Warszawa
s: 543
tłum. Zofia Chądzyńska
Dawno, dawno temu, gdy czytałam Grę w
klasy po raz pierwszy, zazdrościłam Horaciowi i Madze ich miłości: zachłannej,
destrukcyjnej, spopielającej umysł i ciało, cielesnej aż do krwi. Zakotwiczona
gdzieś między naiwnie pojmowanym romantyzmem a nihilizmem, wyobrażałam sobie,
że dobrze jest umrzeć z miłości toksycznej, bo nie liczy się trwanie, a chwila
ekstremalnej i ogłupiającej namiętności skutkującej choćby samospaleniem. Imponowały
mi obskurne hotele, spontaniczna ochota, by posiąść się całkowicie tu
i teraz, czarna bielizna i nonszalancja uczuć. Kusił oniryczny Paryż lat
pięćdziesiątych, poplątane uliczki, malutkie kawiarenki i kameralne sale
koncertowe oraz ich bywalcy – wolne dusze do reszty oddane literaturze i
filozofii, zawieszone gdzieś na granicy dwóch światów, taplające się w
strzępach rzeczywistości, przelewające hektolitry wódki (i mate), wypalające
tonę papierosów, żywiące się dysputami o wszystkim i o niczym. Do pierwszej
krwi, do znudzenia, do rozmodlenia.
Co mi dziś zostało z ówczesnego zachwytu? Wspomnienie. Dziś wierzę w trwanie, które niestety przeczy spontaniczności. Zbudować coś z niczego jest najtrudniej, a jeszcze trudniej utrzymać taką chybotliwą konstrukcję w pionie. Horacio z Magą wyznawali sadystyczno-masochistyczną miłość, pozwalali sobie na niebezpieczną wolność, żonglowali emocjami, wystawiali się na próbę, wciąż przesuwali granicę swojej wytrzymałości. Zostawiali na swoich duszach trwałe rysy i jątrzące rany. Czy warto codziennie umierać w imię kilku chwil spazmatycznej namiętności? Nie sądzę.
To jednak nie sprawia, że kocham Grę
w klasy mniej. To ona zapoczątkowała moją wielką miłość do literatury. Wtedy czytałam ją po kolei, teraz – zgodnie z kluczem,
skacząc po rozdziałach jak po narysowanej kredą na chodniku tytułowej
grze. Cortazar nabałaganił mi w głowie, pomieszał zmysły i związał język. W
jednej książce zawarł jedną historię i milion historii, ale nie zawarł w niej
najmniejszej podpowiedzi, jak interpretować jego świat. Powieść można czytać od
przodu, od środka, od tyłu, a za każdym razem samoistnie pisze się inna opowieść,
powstaje inny obraz. Jak w kostce Rubika czy kalejdoskopie.
Powieść Cortazara na chwilę zaspokoiła
mój głód literatury idealnej będącej niekończącym się wyzwaniem dla czytelnika:
lekko ironicznej, onieśmielającej, bawiącej się słowem i formą, pozostawiającej mnóstwo
nieodkrytej przestrzeni na kolejne razy. Gra
w klasy to definicja literatury. A mój ulubiony fragment znajdziecie tu.