Magda Szabó, Tylko sam siebie możesz ofiarować…
Szabó M., „Tylko sam siebie możesz ofiarować…”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974
tłum. Krystyna Pisarska
s: 168
Czasami książka może być zupełnie przeciętna, ale gdy przesłaniem wpasowuje się w nasze aktualne rozważania, szybko urasta do miana arcydzieła. Stukamy się w czoło i myślimy, no tak, o to chodzi, tego się boję. Krystalizacja myśli. Werbalizacja strachów. Najlepsze książki to takie, które demaskują człowieka i wywlekają na światło dzienne jego słabości lub obawy. Książki, które wskazują, którą drogą na pewno nie powinniśmy podążać, chociaż w zamian nie wytyczają też właściwej ścieżki. To niemal jak seans na kozetce u psychologa. Tylko czy w przypadku Magdy Szabó, mistrzyni ludzkich portretów, można w ogóle mówić o przeciętności?
Budapeszt, lata 60. XX wieku. Gabi i Adam to rodzeństwo, któremu przyszło dorastać na pograniczu powojennej traumy rodziców i nihilizmu egzystencjalnego młodych. Poznajemy ich w dniu, w którym Gabi ma wyjść za mąż. Jednak nic dookoła nie przypomina radosnego dnia ślubu. W domu atmosfera jest napięta i gęsta od wzajemnych pretensji, którą powoli, słowo po słowie, Szabó pozwala nam rozgarniać palcami. Cała historia zamyka się w jednym dniu i opowiedziana jest z różnych perspektyw. To daje wrażenie obiektywizmu i pozwala nam wybrać swoją rację. Nie jedyną, nie najlepszą, ale swoją.
Szabó zagląda w najczarniejsze zakamarki dusz „przyzwoitych” ludzi, ale nie ocenia. To my sami próbujemy ich tłumaczyć, zrzucając winę na karby czasów, przeżyć, niedoświadczenia. Dlaczego? Bo cząstkę zła zawsze dostrzegamy w sobie. Szabó zawstydza. Pokazuje dzieci, które nie kochają rodziców, nie szanują starszych, nie wierzą w miłość i tych po drugiej stronie linii frontu, dorosłych, którzy sami nie umieją żyć, a chcą, by dzieci brały z nich przykład, kochają, bo muszą, zdradzają i ciągle biadolą nad swoim zmarnowanym życiem, bo gdyby nie dzieci, ich życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Lepiej. Dlaczego wydaje nam się, że dzieci muszą to znosić, że winne nam są dozgonną wdzięczność? Dlaczego rzucamy im w twarz poświęceniem i nazywamy to miłością? Kto tak naprawdę jest ofiarą – my czy dzieci? Szabó odpowiada nam na te pytania starotestamentową przypowieścią o Abrahamie i Izaaku, którą modyfikuje na własne potrzeby.
Ważna to dla mnie książka w chwili, gdy zastanawiam się, jakim będę rodzicem. I po której stronie linii frontu teraz stoję.
By wzbudzić w Was głód niepokojącej prozy Magdy Szabó, przytoczę fragment monologu wewnętrznego Gabi, który wypełnił ją podczas ceremonii ślubu. Groza.
...nie wiesz, jak starzy leżą obok siebie: dwa łóżka, dwa równoległe prostokąty w głębi pokoju, z identycznymi kołdrami i poduszkami, po obu ich stronach stoją identyczne szafki z lampami, szklankami i zegarkami, a w tych identycznych dekoracjach leży dwoje zupełnie różnych ludzi, patrząc w sufit. Są tak blisko siebie, że słyszą swój oddech, niekiedy kochają się, bo co mają robić, kiedy już muszą tak leżeć na odległość wyciągniętej ręki i nie mają ubrań, tylko piżamy i koszule, ale poza tym nic ich ze sobą nie łączy. Chcę, żebyś jeżeli zapragniesz się ze mną kochać, wstał z łóżka i przyszedł do sąsiedniego pokoju, na ten tapczan, na którym sypiam, i żebyś przychodził tylko wtedy, gdy będziesz mnie naprawdę chciał, nie dlatego że wsadzili cię do dwuosobowej trumny bez wieka, a twoje instynkty sygnalizują, że tuż obok znajduje się odmienna płeć. [s. 118]
To literatura, która zdecydowanie nie powinna obrastać kurzem.
Moja ocena: 5,5/6
Czytaj tego autora
"Zamknięte drzwi"